WSTĘGA SKLEPÓW
Tomaszów nie przestał być miastem wielokulturowym i wielowyznaniowym w II Rzeczpospolitej, aczkolwiek dotychczasowa ilość i proporcje etniczne mieszkańców uległy pewnym zmianom. Po roku 1918 w społeczeństwie tomaszowskim dominowała ludność polska, w 1921 roku stanowiła ona 53% całego miasta, dziesięć lat później już 63% (Kędzierski 2012: s. 38). Kolejne lata pogłębiały tendencję spadkową populacji żydowskiej, która w przededniu II wojny światowej wynosiła 25,4% wszystkich tomaszowian. Jednocześnie grupy narodowościowe nie zawsze pokrywały się z grupami wyznaniowymi, co świadczy o wzrastających procesach asymilacyjnych. Miasto nie straciło swego przemysłowego charakteru, a do najbardziej znanych i zasłużonych mieszkańców należały wówczas rodziny Landsbergów (Fabryka Sukna), Bornsteinów (Fabryka Wyrobów Sukienniczych) i Steinmanów (Fabryka Sukna). Tomaszowianie pochodzenia żydowskiego przynależeli do wszystkich szczebli społecznych, jak wskazuje „Echo Mazowieckie” pod koniec lat 20tych rzemiosło oraz handel zajęte były w 80% przez Żydów. Podobnie praktyka lekarska i adwokacka, w której stanowili oni połowę wszystkich pracowników (Kędzierski 2012: s. 39). Wśród lekarzy znaleźli się dr Fabian Warszawski, Paweł Kon, Julian Berliner, Alfred Hertz, Edward Juwiler, wśród adwokatów natomiast dr Jakub Józef Hirszprung, Ludwik Frucht. Żydowska elita intelektualna współtworzyła codzienne życie Tomaszowa Mazowieckiego, aczkolwiek Żydzi byli także znaczną częścią tomaszowskiej biedoty.
Miasto tętniło pracą nie tylko w dni powszednie, ale również w niedziele i święta, tomaszowscy Żydzi częstokroć łamali nakaz odpoczynku w szabas. Około roku 1934 do większych zakładów rzemieślniczych i handlowych należały: farbiarnia Śpiewaka, drukarnia i introligatornia Garnfinkla i Glassa, składy manufaktury: Brzozy, Rubinka, Pakina (Kędzierski 2012: s. 30). Żydzi trudnili się pracą w piekarniach, warsztatach krawieckich, szewskich, fryzjerskich i wielu innych, drobnych zakładach. Ulice Tomaszowa wypełnione były sklepowymi witrynami. Jak wspomina Michał Piasecki, syn tomaszowskiego krawca Mordki Pessesa:
Początek ulicy Polnej otwiera centrum handlowe. Za rogiem już rynek opasany wstęgą sklepów. Można powiedzieć, że to jeden długi sklep, tylko z wieloma właścicielami. Wizytówką handlowego city Tomaszowa jest kupcowa Chawełe Naar (Głupia Chawcia). Wszyscy ją znają. Siedzi na schodach przed wejściem do zakładu fryzjerskiego pana Blajbera (…) Cały jej towar to garść cukierków. Ciągle nimi obraca jakby chciała je rozmnożyć (…) A oto na wysokim parterze sklep z futrami pana Bierzyńskiego. Z dala już widać szyld z namalowanym srebrnym lisem, który jakby wskazywał drogę do sklepu (…) A oto dalsze piękne sklepy, chociaż ten pana Lenge. Na wystawie różnokolorowe krawaty, apaszki, koszule firmy „Opus” i inne rzeczy nazwane galanterią. Są bardzo drogie, chyba tylko dla bogaczy (…) Obok sklep zegarmistrzowski. Właściciel nazywa się Niemietz (…) to Żyd z długą czarną brodą, w zbyt długim chałacie. Naprawia i sprzedaje różne zegary, wiszące na ścianie i modne teraz meblowe, duże jak szafa (…) Dalej duża wystawa, a na niej tylko mosiężna tabliczka krawiec – Władysław Kujda. To jedyny nieżydowski krawiec w Tomaszowie (…) W drugim rogu rynku pod arkadami są „trefne jatki”. Sprzedają w nich mięso dla gojów. Mięso pochodzi z rytualnego uboju, a mimo to wciąż jest trefne, gdyż są to tylko tylnie części tuszy. Prawdziwe trefne sklepy są niedaleko (…) Tam sprzedają mięso wieprzowe i wędlinę. Prawowity Żyd nie spojrzy w tamtą stronę, odwróci głowę, przechodząc obok obrzydliwego chazer.
(Piasecki 1995: ss. 68-72)
TOMASZOWSKI KAHAŁ
Na początku tomaszowscy Żydzi, nie posiadając własnej gminy, przynależeli do kahału w Ujeździe. Korzystali także z tamtejszego cmentarza, na którym wyodrębniono kwaterę tomaszowską (Kędzierski 2012: s. 8). Mimo wcześniejszych prób Antoniego hrabiego Ostrowskiego, dopiero akt nadania Tomaszowowi praw miejskich umożliwił powołanie tomaszowskiej gminy żydowskiej. Hrabia wydzielił nowopowstałej gminie grunt w centrum miasta, dzięki czemu mogła powstać bożnica, łaźnia, szkółka i żydowski szpital. Na budowę bożnicy i szpitala Ostrowski przeznaczył 30 drzew, 20 tysięcy cegieł i 12 tysięcy dachówek (Kędzierski 2012: s. 9). Do roku 1844 Żydzi osiedlali się w Tomaszowie Mazowieckim dowolnie, jednakże włączenie miasta do grona miast rządowych wiązało się z koniecznością wyznaczenia dla nich specjalnych dzielnic. Utworzony rewir dla starozakonnych obejmował ulice: Jerozolimską, Polową (dziś ul. Polną), Bożniczą (dziś ul. Bohaterów Getta Warszawskiego), Mojżesza (dziś ul. Stolarską), Handlową (dziś ul. Berka Joselewicza), Kramarską (dziś ul. Grunwaldzką) i Wschodową (dziś ul. Wschodnią). Rewir istniał od roku 1844 aż do momentu jego likwidacji przez ukaz carski w 1866 roku (Kędzierski 2012: s. 9). Dość długo gmina była jedynie ciałem doradczym burmistrza, z czasem w jej skład zaczęli wchodzić bogaci tomaszowscy Żydzi (w 1904 roku Aleksander Landsberg, Samuel Steinman oraz Chaim Rubin), zaś do władz municypalnych ludność żydowską dopuszczono dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym (Kędzierski 2012: s. 10).
Pierwszy dozór bożniczy powstał w Tomaszowie w roku 1831, a na jego czele stanął bogaty przedsiębiorca i handlarz Lewek Silber (Lejb Zylber). Ze środków gminy zbudowano drewnianą bożnicę wraz z chederem, znajdujące się przy ulicy Bożniczej i istniejące aż do roku 1939, czyli do czasu spalenia ich przez nazistów (Kędzierski 2012: s. 10). Pierwsza rytualna łaźnia znajdowała się nad, nieistniejącym już dzisiaj, Wielkim Stawem, z dojściem od ulicy świętej Tekli (dziś ul. Barlickiego). Druga, leżąca także nad Stawem od ulicy Tkackiej, służyła jeszcze w czasach powojennych jako łaźnia miejska. Najbiedniejsi Żydzi natomiast wykorzystywali drewniane beczki zbudowane na rzece Pilica. Ablucja (hebr. twila), czyli rytualne obmywanie się wodą, była nieodzowną częścią żydowskiego życia religijnego. Najistotniejszą formę ablucji stanowiło całkowite zanurzenie ciała w mykwie, zbiorniku wody bieżącej, nie czerpanej, czego dokonywały kobiety po menstruacji, nawróceni na judaizm (prozelici) oraz mężczyźni przed Jom Kipur. Woda służyła także codziennym oczyszczeniom – rytualnemu myciu rąk, zanurzaniu przyborów kuchennych nabytych od nie-Żydów, po powrocie z cmentarza (Unterman 1994: s. 8).
Dotychczasowa bożnica nie wystarczała jednak potrzebom tomaszowskiej gminy, stąd w latach 1864-78 przy ulicy Handlowej (dziś ul. Berka Joselewicza) wybudowano kolejny dom modlitwy zwany Wielką Synagogą (Kędzierski 2012: s. 11). Wystrojem zajęli się żydowscy malarze sprowadzeni do Tomaszowa, bracia Warzager. Trzecią bożnicę zbudowano z drewna przy ulicy Warszawskiej w Starzycach (z wejściem od ulicy Gęsiej). W synagodze odprawiano modlitwy, czytano Torę oraz kierowano sprawami wspólnoty. Służyła ona jako miejsce zebrań gminy, jak zresztą sugeruje jej nazwa grecka (synagoge – zgromadzenie) oraz hebrajska (bejt ha kneset – dom spotkań).
Model tomaszowskiej synagogi zaprojektowany przez Anetę Warkoczewską. „Cyfrowa rekonstrukcja synagogi w Tomaszowie Mazowieckim”. Praca inżynierska przygotowana na Politechnice Łódzkiej (Wydział Fizyki Technicznej, Informatyki i Matematyki Stosowanej) pod opieką naukową dr. inż. Rafała Szrajbera.
PREZENT PURIMOWY
Pierwsze bomby we wrześniu 1939 roku spadły w Tomaszowie Mazowieckim na domy czynszowe przy ulicach Krzyżowej, Wieczność i Zgorzelickiej, zabijając trzy osoby (Biernat, Uśmiech melancholika). Niemcy wkroczyli do miasta dnia 8 września i od razu rozpoczęli akcje antyżydowskie. W 1940 roku spalono Wielką Synagogę mieszczącą się przy ulicy Handlowej (dziś Berka Joselewicza) oraz dwie bożnice. Zakazano Żydom poruszania się głównymi ulicami miasta oraz wprowadzono nakaz noszenia opaski z gwiazdą Dawida. 3 maja 1940 roku powstało w Tomaszowie Mazowieckim getto, które oficjalnie mieściło 15 tysięcy Żydów. Jednak jak podaje Samuel Talman, były policjant żydowski w getcie oraz więzień obozów koncentracyjnych, w swoich niepublikowanych Dziejach tomaszowskiego getta, w getcie przebywało około 17-18 tysięcy osób. Pokłosiem niemieckiej polityki eksterminacyjnej było nie tylko wydzielenie obszaru żydowskiego, ale także liczne akcje wewnątrz getta: zabito wielu członków Bundu i Syjonistów, zginęli przedstawiciele żydowskiej inteligencji oraz członkowie Rady Starszych. Jedną z akcji, zwaną purimową opisuje Michael Grossman (prawdopodobnie Uszer Machel Grossman, jeden z tomaszowskich policjantów żydowskich).
„Prezent Purimowy” od mordercy porucznika Greisera dla doktora Mordkowicza
Doktor Mordkowicz był jednym z przodujących członków żydowskiej społeczności Tomaszowa Mazowieckiego. Jego rodzice należeli do prostych ludzi, którzy klepali biedę: matka sprzedawała mleko, a ojciec był stróżem nocnym w rozmaitych sklepach. Mieszkali na Placu Kościuszki pod numerem sześć, znanym jako „korytarz”. Już we wczesnym wieku Mordkowicz wykazywał niezwykłe zdolności i był jednym z najlepszych uczniów w gimnazjum. Nauczyciele przepowiadali mu wielką przyszłość, bez względu na to jaką wybierze karierę. Ponieważ jednak musiał zarabiać na życie i płacić za studia, dawał mniej utalentowanym uczniom prywatne lekcje z różnych przedmiotów. Mimo iż był małej postury, jego koledzy ze szkoły wiedzieli, że ich przerasta. Nie zrażał się przeciwnościami i był zdeterminowany, aby osiągnąć swój cel i zostać lekarzem. Już jako asystent w poznańskim szpitalu, zyskał reputację utalentowanego chirurga, a później uważano go za jednego z najbardziej wprawnych specjalistów w dziedzinie. W skomplikowanych przypadkach konsultowali się z nim inni lekarze, a kiedy pracował w szpitalu łódzkim, pacjenci nazywali go „złotą rączką”.
Mimo iż był uwielbiany w całej Polsce, pozostał skromną, przyjacielską osobą, lubianą przez towarzyszy i darzoną sympatią przez wszystkich. Jeśli miałby wolny czas, spędzałby go z rodzicami, tak jak spędzałby z nimi szabat. Nie trzeba wspominać, że pomagał swoim rodzicom i całej rodzinie. Natychmiast po wybuchu wojny, kiedy Łódź została zaanektowana przez Niemców, udało mu się uciec do rodzinnego miasta Tomaszowa. Tam pracował niestrudzenie, udzielając medycznej pomocy wielu Żydom. Był także dyrektorem szpitala gettowego, jako że Żydzi nie mogli już dłużej korzystać ze szpitala miejskiego. Z ograniczonymi środkami do dyspozycji, udało mu się zdobyć najważniejszy sprzęt medyczny. Mimo restrykcyjnych nakazów, zebrał personel, był przez niego poważany i zyskał estymę wśród kolegów i pacjentów.
Doktor Augspach, dyrektor miejskiego szpitala, chociaż volksdeutsch, był „sprawiedliwym gojem” i w wyjątkowych okolicznościach wchodził na teren getta, żeby spotkać się z doktorem Mordkowiczem. Zawsze przepraszał, jako że zawsze ograniczano mu możliwości spotkań z żydowskimi kolegami. Niemcy i Gestapo, w tym także porucznik Greiser, wiedzieli, że doktor Mordkowicz był ekspertem w swojej dziedzinie. W swoim czasie Greiser zapadł na chorobę weneryczną, mając też inne dolegliwości. Niemieccy lekarze na próżno usiłowali go leczyć. Kiedy powiedziano mu, ze w getcie jest żydowski lekarz specjalista w tego rodzaju chorobach, nie chciał nawet poznać jego nazwiska, czy też pomyśleć, że on porucznik Greiser ma być leczony przez Żyda! Nie chciał nawet słyszeć słowa Żyd! Gdyby nie miał wyjścia, skontaktowałby się z Żydem za pośrednictwem Hansa Fichlera, a jeśli musiałby koniecznie porozmawiać z Żydem, zrobiłby to z odległości sześciu metrów. Jego spojrzenie padało zawsze ponad głowami Żydów, jako synowi „lepszej rasy” honor nie pozwoliłby mu stanąć blisko nich. Antysemicka nienawiść, jaka płynęła w jego żyłach nie miała równych w okrucieństwie, więc jak mógłby się zgodzić na leczenie przez żydowskiego lekarza? Jego stan jednak się pogarszał i nawet lekarz wysłany do Tomaszowa z Berlina nie zdołał mu pomóc. A zatem nie mając wyjścia, żydowska policja poinformowała doktora Mordkowicza, aby natychmiast zjawił się u Greisera. Wszyscy w getcie wiedzieli, że jeśli ktoś musiałby opuścić getto, byłby prowadzony przez zwykłych posterunkowych. Tym razem jednak Mordkowiczowi towarzyszył nikt inny, jak Josek Goldberg. On także był zwykłym policjantem, ale z różnych „powodów” zyskał miano komisarza, był głową całej żydowskiej policji. To właśnie on eskortował doktora na spotkanie z mordercą Greiserem. Chaos i niepokój wzrastały w getcie z minuty na minutę, a kiedy Mordkowicz i Goldberg wrócili, wszyscy odetchnęli z ulgą. Okazało się, że doktor ma się zjawiać u Greisera w każdy wtorek, by leczyć jego dolegliwości.
Dziw nad dziwy! Nie minęły dwa tygodnie od pierwszej wizyty Mordkowicza, a Greiser pojawił się w pobliżu getta (rzadko przekraczał samo getto). Rozkazał doktorowi, aby się do niego zbliżył i stanęli naprzeciw siebie twarzą w twarz: Greiser, wielki jak Goliat i Mordkowicz przy nim miniaturowy. Rozmawiali cicho. Była to prawdopodobnie pierwsza publiczna rozmowa Niemca z Żydem. Po krótkiej wymianie zdań, odszedł dziękując doktorowi za leczenie.
20 marca 1943 roku. Dzisiaj jest Purim, ciepły i słoneczny dzień. Nawet zbieranie i sortowanie żydowskich własności przebiega lżej. Wieczorem będzie czytana Księga Ester, pojawi się odcień świętowania. Przygotowano kilka napojów, są nawet uszy Hamana, które z trudnością upiekły kobiety. Posiłek będzie prawdopodobnie nieco smaczniejszy. Być może nawet trochę się upiją i na moment zapomną o swoich smutkach. Być może poczucie winy, że wciąż żyją i pracują w getcie zostanie złagodzone. Być może także zniknie zazdrość wobec rodzin, wśród których nikt nie był deportowany i które wciąż są razem. Tego wieczoru wszystko zostanie zapomniane, ocaleli w getcie zgromadzą się wspólnie, zjedzą nieco, napiją się, może nawet zaśpiewają, i może na godzinę ciężar ich tragedii będzie mniejszy. Byli także szczęśliwi, że praca wkrótce dobiegnie końca.
Doktor Efraim Mordkowicz również czuł ulgę tego dnia. W młodości był daleko od religii, ale święta Rosz Haszana, Sukkot, Pesach, Szavuot starał się spędzać z rodziną aż wreszcie stało się to dla niego tradycją. Nawet kiedy jego wymagająca praca pozostawiała mniej czasu, odwiedzał swoich rodziców. W maju 1942 roku, kiedy żydowscy lekarze i intelektualiści zostali zamordowani, zaczął pościć w każdy wtorek i czwartek. Był głęboko zaniepokojony tym, co może się stać w każdym momencie. Mimo to, poświęcał całego siebie córce Kriszy, jednocześnie ogromną energię kierując w szpital, w szczególności kiedy w getcie wybuchła epidemia tyfusu i on także padł jej ofiarą. Po wyleczeniu, jeszcze bardziej oddawał się pacjentom. Teraz jednak po deportacji, szpital został zamknięty, w getcie pozostało jedynie około stu Żydów, włącznie z lekarzami. Było niewielu pacjentów, więc miał dużo czasu dla swojej jedynej córki, której musiał dać miłość zarówno ojca, jak i matki. Tego dnia zaprosiłby pozostałych lekarzy, swego brata Menasze z córką, kilku sąsiadów, a mała Krisza zaprosiłaby kilku swoich małych przyjaciół, na jakiś czas wszyscy mogliby zapomnieć o nieszczęściach.
Kiedy dochodziła piąta po południu, każdy ustawił się do powrotu do getta. Kiedy jednak tam dotarli, do bram getta podjechała ciężarówka i słychać było krzyki: otwierać, brudne żydowskie świnie! Krzyczał policjant Hans Alsch, który szybko znalazł się w getcie. W głównym wejściu pojawił się teraz Fichler, ten od razu pokazał żydowskiemu policjantowi listę nazwisk osób, które miały się zebrać, ponieważ pojadą do innego obozu pracy. Doktor Mordkowicz usłyszał pukanie do drzwi, do domu wszedł policjant Y. Sh. z listą w dłoni. Z listy wyczytał Mordkowicza, jego małą córkę, jego brata Menasze z córką i powtórzył rozkaz Fichlera. Muszą natychmiast spakować kilka rzeczy, ponieważ przenoszą się do innego obozu pracy, a Niemcy na nich czekają.
W tym czasie inni żydowscy policjanci biegali tam i z powrotem, by zebrać wszystkie osoby z listy, wśród których był także policjant Kasztucki, jego żona Rachel i ich dwoje dzieci. Wymieniono także Rejgrodska z żoną Yadzą z domu Bresler. Fichler sprawdził listę, czy nikogo nie brakuje. Kiedy przybył Mordkowicz, w jednej ręce trzymając córkę, a w drugiej tobołek, zapytał Fichlera dokąd idą. Fichler parsknął sarkastycznie: wysyłają was do miejsca spoczynku. Mała Krisza zapytała, płacząc: dlaczego właśnie dzisiaj? – zaprosiła przecież na wieczór swoich przyjaciół – czy moglibyśmy przełożyć ten wyjazd na jutro? Fichler położył swoją rękę na jej głowie, a ona zrozumiała, że to ręka mordercy, wyrwała się od niego i przylgnęła do ojca zapłakana.
Tymczasem wszyscy z listy się zebrali i zostali załadowani ze swoimi bagażami do ciężarówki. Było w niej 21 osób. Kiedy ciężarówka zbliżyła się do domu Szepsów, na zewnątrz getta, jacyś uzbrojeni żandarmi wdrapali się na nią, a wśród nich volksdeutsch Fuchs, Walkowiak, Krapfisch oraz żołnierze gestapo. Za ciężarówką podążał samochód porucznika Greisera, Fichlera i Siegerta. Ten ostatni zasugerował, aby wpisać na listę także żydowskiego policjanta z żoną, ponieważ widział go poza gettem w towarzystwie Żyda, prowadzącego go do dentysty, mieszkającego poza gettem. Za to „wykroczenie” żydowski policjant wraz ze swoją żoną zapłacili życiem.
Korowód dotarł do cmentarza. Popychane uderzeniami kolb karabinów, ofiary wyskoczyły z ciężarówki, która zatrzymała się tuż przy otwartym grobie (by uniknąć zainteresowania i uwagi, był on wykopany przez Polaków). Nagle Fichler rozkazał biednym Żydom zdjąć ubrania. Okropny krzyk rozległ się po cmentarzu. Dwie kobiety Yazda Rejgordska i jej siostra odmówiły, jedna z nich zaczęła walczyć z mordercami (kobiety te były członkami rodziny Wein, wszyscy znaleźli się wśród ofiar. Rodzina Wein przybyła z Krakowa, gdzie mąż był inżynierem, a żona stomatologiem). Obie kobiety zaczęły teraz biec w stronę muru, krzycząc. Krisza także wybuchła płaczem, podążając za nimi. Krapfisch, który był znany z sadystycznego strzelania w głowy małych dzieci, strzelił w głowę małej Kriszy i tak zahamował jej łzy. Pozostali rzeźnicy zaczęli strzelać w Żydów stojących na skraju grobu, podczas gdy Hans Alsch, Fichler i Siegert pobiegli za dwiema kobietami i kilka strzałów z rewolwerów uciszyło ich krzyk oraz walkę. Niemcy na to mówili: przeklęte psy zrujnowały sukienki.
Polscy robotnicy zasypali groby. Po wszystkim mówili, że ziemia na grobach podnosiła się, falowała przez jakiś czas po morderstwach.
Porucznik Greiser został w samochodzie, gdzie upewniał się, czy wszystkich 21 Żydów potraktowano sumiennie. Rzeźnicy, których dłonie i mundury pokryte były plamami krwi ofiar, wspięli się na ciężarówkę i wrócili do miasta, tak jak Fichler i Siegert.
Porucznik Greiser podziękował mordercom w uprzejmym, niemieckim stylu za lojalnie wykonane zadanie. To właśnie był „prezent purimowy” niemieckiego rzeźnika dla żydowskiego doktora, który go wyleczył. Teraz jego sumienie było czyste, ponieważ Żyd został zabity – Greiser nie miał już wobec niego żadnych zobowiązań. Nieco później tego wieczoru kilku żołnierzy i robotników udało się na cmentarz, aby zabrać ubrania ofiar do magazynu do posortowania.
Tomaszow Mazowiecki Yizkor Book, ed. M. Wajsberg, Tel Awiw 1969.
Z angielskiego tłumaczyła Justyna Biernat
KOSZYCZEK Z TOMASZOWSKIEGO GETTA
W utworzonym powiecie tomaszowskim, jednym z największych w Generalnym Gubernatorstwie, istniała Policja Fabryczna (Werkschutz), Policja Kolejowa (Bahnschutz), Straż Leśna (Forstschutz) oraz Straż Celna (Grenschutz). Dodatkowo działała Partia Młodych Niemców (Jung-Deutsche Partei) z siedzibą w Fabryce Piescha (Biernat, Uśmiech melancholika). Komisarzem Tomaszowa Mazowieckiego został dr Siegfried Lucas, wyższy funkcjonariusz Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP), który wraz z innymi urzędnikami cywilnymi odpowiadał za wdrażanie administracji hitlerowskiej. 18 listopada 1939 roku, sprawujący władzę w Generalnym Gubernatorstwie, Hans Frank wydał zarządzenie regulujące funkcje Żydowskich Rad Starszych (Judenratów), powołane do istnienia nieco wcześniej przez Reinharda Heydricha. W skład Judenratów wchodziły osoby wpływowe w lokalnych społecznościach żydowskich, których zadaniem było wykonywanie poleceń okupanta w zakresie zadań administracyjnych, takich jak: dostarczanie żywności, ewidencja ludności, służba zdrowia, pochówki. Rada Starszych miała także dostarczać robotników, organizować wysyłki ludzi do obozów pracy, zbierać i przekazywać kontrybucje. W późniejszym okresie zmuszano ją również do współpracy przy deportacjach do obozów zagłady. Zwierzchnictwo nad Judenratami sprawowały władze niemieckie i to one podejmowały decyzje dotyczące życia w gettach. Na czele tomaszowskiej Geminy stanął Bolesław Szeps (przed nim powołano Bernsteina, który za brak chęci współpracy został zamordowany) – postać o szczególnej randze dla tomaszowskich Żydów. Był on współwłaścicielem Starzyckiej Manufaktury Dywanów, należał do Żydowskiego Towarzystwa Dobroczynności, angażował się w działalność społeczną i charytatywną, tworząc „Dom Sierot” (Witczak 2012: s. 242) oraz regularnie wpierając finansowo osoby żyjące na skraju ubóstwa. W okresie okupacji, wspólnie z pozostałymi członkami Judenratu, prowadził stołówkę służącą mieszkańcom getta, nakazał także utworzenie szpitala żydowskiego w dawnym budynku Gimnazjum Żydowskiego przy ulicy Wieczność (obecnie ul. J. Słowackiego). Szeps zmarł w 1940 roku w wyniku brutalnego pobicia przez oprawców. Wspomnienie jego pogrzebu znalazło swój opis w listach z tomaszowskiego getta, wśród których znalazła się także karykatura dawnego prezesa żydowskiej gminy.
Istniejące początkowo w formie trzech oddzielnych skupisk tomaszowskie getto, jednolity i zamknięty obszar zyskało w 1941 roku (obejmowało ono według Stanisława Talmana ulice: Prawą, Zgorzelicką, Krzyżową, Kramarską, Handlową, Piekarską, Małą, Wschodnią, Polną, Bożniczą, Stolarską, Słoneczną, Jerozolimską, Południową, Lewą, Żwirki i Wigury, Smugową, Świerczewskiego). Wiązało się to z pogorszeniem warunków życia jego mieszkańców – drastycznym zmniejszeniem porcji żywnościowych, groźbą śmierci za wychodzenie poza obręb getta bez specjalnych zezwoleń, kolejnymi zbrodniami na żydowskiej ludności z Tomaszowa i okolic (getto mieściło osoby z całego powiatu tomaszowskiego). Działalność Judenratu nie była już w stanie zaspokoić potrzeb ludzi, którzy umierali z głodu i wycieńczenia na ulicach getta. Nie był już możliwy, jak dotychczas, drobny handel ze stroną aryjską, na którą wymykali się niektórzy Żydzi, ukrywając opaskę z gwiazdą Dawida i zdobywając zaopatrzenie dla bliskich. W czerwcu 1942 roku Niemcy zaostrzyli rygor, tworząc getto wewnątrz getta. W obrębie ulic: Jerozolimskiej, Handlowej, Wschodniej i Piekarskiej utworzono „małe getto” mające na celu separację osób pracujących (Chernoff 2014). Wyznaczony plac został ogrodzony drutem kolczastym, a pilnujący terenu wartownik kontrolował dokumenty pracownicze osób przekraczających małe getto. Zostało ono zamknięte 30 maja 1943 roku, co wiązało się z ostateczną likwidacją tomaszowskiej społeczności pochodzenia żydowskiego.
W SOBOTĘ KAŻDY SZEDŁ NA SPACER
Avram Chaim (Albert) Margulies, który fachu uczył się w Paryżu, był jednym z najbardziej znanych krawców w międzywojennym Tomaszowie. W 1930 roku wraz ze swoim szwagrem Józefem Tenenbaumem otworzył sklep „Tres Chic” przy ulicy Jerozolimskiej 13. Krawcy śledzili najnowsze wówczas modowe trendy, a w ich pracowni gościły wielkie osobistości Tomaszowa: właściciele fabryk, prawnicy i lekarze. Od roku 1931 Margulies samodzielnie prowadził sklep przy ulicy Świętego Antoniego 21, zapraszając przyszłych klientów jedyną w mieście neonową reklamą: A. Margulies/ Art du Tailleur/ Paryski Zakład Krawiecki/ Tres Chic. Żoną Marguliesa była Hinda (Helena) Tenenbaum, pochodząca z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny, która także kształciła się w branży odzieżowej. Obraz krawieckiego domu pojawia się w książce ich córki, Rivki (Reny) Margulies, która wspomina dzieciństwo spędzone w Tomaszowie Mazowieckim oraz codzienność życia tamtejszej społeczności żydowskiej w przededniu II wojny światowej. Opowieści Margulies są barwnym opisem dawnego miasta ze wszystkimi jego urokami oraz trudnościami, w tym nasilającego się antysemityzmu. Są wreszcie próbą przywołania w pamięci utraconego Tomaszowa i jego stopniowej degradacji spowodowanej działaniami okupantów. Stanowią świadectwo osoby ocalałej zarówno z getta w Tomaszowie Mazowieckim, jak i obozu w Bliżynie oraz Auschwitz-Birkenau. Zapraszamy do lektury fragmentu książki Reny Margulies Chernoff oraz jej syna Allana Chernoffa, będącej kompilacją wspomnień tomaszowskich Żydów.
Excerpted from the book The Tailors of Tomaszow. Original English text copyright 2014 Texas Tech University Press. For more information visit www.ttupress.org
ŻYCIE RELIGIJNE
Polska powoli wkraczała w epokę nowoczesności. Ta ostatnia objęła także sferę żydowskich obrzędów religijnych. Niektórzy Żydzi, podobnie jak Dziadek i Babcia, pozostali przy tradycyjnych praktykach. Tymczasem inni – w dużej mierze reprezentujący młodsze pokolenie moich rodziców – byli znacznie mniej pryncypialni. Prowadzili świecki styl życia, ale równocześnie obchodzili wszystkie najważniejsze święta.
Pascha:
Przed Paschą, zwaną po hebrajsku Pesach, czas w domu wypełniały nam, będące nie lada przedsięwzięciem, wiosenne porządki z okazji świąt. Cokolwiek nawinęło się pod rękę, trafiało do czyszczenia: Mama wynosiła do ogrodu szafki kuchenne, stoły, krzesła, by wyszorować je szczotką w akompaniamencie gorącej wody i mydła, a następnie opłukać pod strumieniem czystej wody. Gdy meble schły na powietrzu, Mama zabierała się za pomieszczenia, myjąc gruntownie całą przestrzeń kuchenną i koszerując kuchenkę. Dopiero wówczas wyczyszczone szafki na powrót były wstawiane do domu. Koszerowanie garnków i patelni polegało na ich wyczyszczeniu, zagotowaniu wody w pełnych po brzegi garnkach i wreszcie wrzuceniu doń rozgrzanego czerwonego kamienia, tak by zakończyć akceptowaną przez rabinów procedurę. Z kolei zarezerwowane na czas Paschy sztućce i naczynia przynoszone były ze składziku i wstawiane do świeżo wyczyszczonych, wyłożonych papierem i ozdobionych nową okleiną, szafek. Mama sprzątała także wszystkie pozostałe pokoje, nie pomijając nawet solidnego wytrzepania przed domem naszych dywanów przy pomocy słomianej miotły.
Na noc Sederu (1) wybieraliśmy się do domu moich dziadków.
Babcia Rajzel nakrywała swój wielki, podłużny stół białym obrusem; na sam środek trafiały dwa srebrne świeczniki, a obok talerzy biesiadników – wykonane z czerwonego kryształu pucharki. W sąsiedztwie świeczników stał błękitny kryształowy kielich, wypełniony winem przeznaczonym dla Proroka Eliasza.
Bywało, że Seder w domu Babci Rajzel i Dziadka Hersza trwał do późnych godzin wieczornych – wówczas u nich nocowałam. Moje łóżko stało przy oknie w salonie, którego ściany ozdabiała tapeta ze scenką przedstawiającą chłopów w czerwono-niebieskich strojach, zajętych pracą w polu, koszących, grabiących i ładujących siano na wozy.
Sukkot:
Z okazji święta Sukkot, łączonego przez Żydów z czasem żniw, moi Dziadkowie budowali kuczkę (2), którą pomagałam dekorować przygotowanymi w szkole łańcuchami z biało-niebieskiego papieru. Ściany wewnątrz ozdabialiśmy narysowanymi przeze mnie i Romka malunkami, z kolei dach przykrywaliśmy zielonymi gałązkami.
Simchat Tora:
W dzień obchodów Simchat Tora (3) udawaliśmy się do synagogi. Na miejscu dzieciom wręczano dorodne jabłko nadziane na patyk, do którego była przypięta papierowa flaga. Flagę – doprawdy śliczną – zdobił rysunek świętej arki, której otwarte na oścież drzwi pozwalały nam dojrzeć każde z Dziesięciu Przykazań. Machając trzymanymi w dłoniach flagami, Romek i ja maszerowaliśmy wokół synagogi, tuż za tańczącymi z Torą współwyznawcami.
Wielkie Święta – Rosz HaSzana i Jom Kippur:
Jednym z obrzędów, którego bez reszty się bałam, było praktykowane przed Jom Kippur (co w hebrajskim oznacza „Dzień Pokuty”) kaparot. W odkupieniu win pomagała żywa kura obracana nad głową osoby, od której zwierzę miało przejąć nagromadzone grzechy. Wstrząśnięta sytuacją i losem kury, kuliłam się ze strachu, podczas gdy skrzeczący ptak podlatywał tuż nad moją głową.
Kolejną tradycją – niejako wynagradzającą przeżycia podczas kaparot – było otrzymanie nowych ubrań na obchody Rosz HaSzana, czyli żydowskiego Nowego Roku. Ten zwyczaj moi rodzice – odkąd zaczęli zajmować się krawiectwem – traktowali niezwykle poważnie. Pewnego roku otrzymaliśmy wraz z Romkiem jednakowe, granatowe peleryny przeciwdeszczowe. Pamiętam, że w drodze do domu dziadków rozpierała mnie duma, by pochwalić się naszymi nowymi strojami. Wiedziałam, że mam na sobie odzież luksusową i czułam się, nie przymierzając, jak prawdziwy wybraniec. Peleryna była wykonana z gumowanej tkaniny, która przy każdym ruchu rąk przypominała o sobie, charakterystycznie szeleszcząc. Mogłam wsunąć ręce w rozcięcia po bokach albo włożyć je w kieszenie płaszczyka, na który była narzucona.
Rok później rodzice uszyli dla mnie i Romka identyczne płaszcze. Tym razem palta były wełniane, wykończone podszewką z zajęczego kożuszka, dzięki której nie sposób w nich zmarznąć. Płaszcz Romka był szary, mój zaś miał kolor jasnego brązu. Zestaw uzupełniały czarne oficerki, które nasza kuzynka Pola Margulies przywiozła nam z Radomia; czuliśmy, że mamy na sobie ciepły i elegancki ubiór.
Podczas tygodnia, w którym odbywał się Beit Midrasz, życie religijne w Tomaszowie toczyło się na ulicy Jerozolimskiej i w licznych pomniejszych synagogach, zwanych sztybelami.
Religijni Żydzi wybierali na miejsce modlitw Beit Midrasz lub jeden z sztybelów, które zazwyczaj mieściły się w prywatnych mieszkaniach. Niektóre z nich miały nadane nazwy, jak choćby Chevrei Tehilim; inne były kojarzone z imieniem rabina.
Sztybel Avrama Baitla był miejscem modlitewnym, do którego – oprócz Wujka Józefa – udawało się około trzydziestu chasydów. Podczas gdy Baitel prowadził sztybel, opieka nad rodziną spoczywała na barkach jego żony, która zajmowała się hodowlą i rytualnym ubojem gęsi.
Ortodoksyjne zgromadzenia – takie jak sztybel Baitla – powstawały często w opozycji do syjonizmu, rosnącego w siłę zwłaszcza wśród młodych ludzi.
– Ich nastawienie było konfrontacyjne. Byli tak ortodoksyjni, że gdy przyszło do obchodów Simchat Tora, śpiewali pieśń Hatikwa [która miała stać się później hymnem państwowym Izraela]. Zwracając się do młodych rewolucjonistów, starszym zdarzało się mówić: „Wy, łobuzerka!” – wspominał Wujek Józef.
Fakt, że znacząca część tomaszowskich Żydów poddała się tym zmianom, był najbardziej widoczny w największej miejskiej synagodze, Szulu Groysa, na ulicy Handlowej, w której wielu tomaszowskich Żydów uczestniczyło w nabożeństwach. Rabin Szmuel Brot, przywódca duchowy synagogi, był mocno zaangażowany w politykę – jako poseł na Sejm, a także lider organizacji syjonistycznej Mizrachi. Rabin Brot obchodził święta żydowskie na równi z polskimi.
– Dzieci w szkole brały udział w marszach (pochodach z okazji świąt narodowych), ale można było dojrzeć wśród nich także Brota, którego obecność – zwracająca uwagę nałożonym na głowę cylindrem – była oddaniem honoru polskim świętom – utkwiło w pamięci Fiszelowi Samesonowi. – Gdy wracaliśmy potem do synagogi, podchodził do pulpitu, by wygłosić przemowę po polsku, który to język był w tym miejscu niespotykany.
Żydowska społeczność nigdy nie była wolna od wewnętrznych tarć. Avram Shmuel Romanowitz był szamesem bet ha-midraszu, czyli osobą odpowiedzialną za przydzielanie wiernym zadań posługi w synagodze, takich jak na przykład czytanie i noszenie Tory.
– Gdy w sobotę podczas nabożeństwa nadchodził moment aliyah (4), zawsze wybierał do pełnienia najważniejszych czynności ludzi ubogich. Zamożni reagowali na te decyzje, podchodząc do niego z komentarzem: „Prawo to ty masz kompletnie za nic. Czemu do największych zaszczytów wybierasz biedaków?” – mówił Fiszel.
Podobnie w rodzinach zdarzały się napięcia związane z podejściem do spraw religii. Starsze pokolenie najczęściej nabożnie wypełniało religijne obowiązki, z kolei generacja dzieci przyjmowała świecką optykę.
Gdy na koniec dnia nastawał czas minchy i maariw – czyli odpowiednio popołudniowych i wieczornych modlitw – ojciec Szmula Szampanera, Naphatali, zatrzymywał swoją furę, którą dostarczał wodę sodową i rozpoczynał recytować modlitwę (czynność w jidysz zwaną „daven”) – niezależnie od tego, czy przyszło mu być właśnie na drodze lub pośrodku pola. W tym czasie pracujący ze swoim tatą jedenastoletni Szmul, stał i obserwował ten szczególny bieg wydarzeń. Kiedy Szmul skończył siedemnaście lat i dołączył do dorosłej ligowej drużyny piłkarskiej, regularnie grał w szabas mecze, zamiast wraz z rodzicami poświęcić dzień na odpoczynek.
– Jasna sprawa, że chciałem grać; należałem przecież do drużyny. Mówiono mi, żebym ich [rodziców] nie pytał – wspomina Szmul. – Moi rodzice byli na mnie wściekli.
Niektórzy tomaszowianie pracowali w szabas, ponieważ wymagali tego ich pracodawcy, a jeszcze inni łamali żydowski zakaz pracy – lecz robili wszystko, co w ich mocy, żeby ukryć ten fakt przed starszyzną. Mój tata zezwalał zatrudnionym w jego sklepie na pracę w soboty. Jednak gdy Dziadkowie wybierali się z wizytą, pracownicy wiedzieli, że trzeba odłożyć wszystkie zajęcia.
Zapalanie papierosa w szabas jest także zabronione wedle ścisłej wykładni żydowskiego prawa. Mimo to, siostra Srulka, Genia Rożańska, pamiętała nastoletnie koleżeństwo wymykające się na dymka.
– Cóż, ludzie chcieli zapalić. Nie robili jednak tego przed [domem, tak by] można było ich zobaczyć. W sobotę za zapalenie papierosa dostawało się po buzi – mówiła Genia. – Mój brat Liebel, palił, jestem pewna.
Relacje Cioci Ewy z rodzicami (a moimi Dziadkami) były najlepszym przykładem pokoleniowej przepaści między tradycyjnymi rodzicielami a ich nastoletnimi dziećmi, udzielającymi się w młodzieżowych organizacjach syjonistycznych i socjalistycznych. Ciocia buntowała się przeciwko konserwatyzmowi Babci i Dziadka.
– Mama była niezwykle religijna, nawet bardziej niż Tata. Gdy skończyłam szkołę podstawową, przeciwstawiałam się jej, bo była zbyt surowa – przypominała sobie Ewa.
Jej uczestnictwo w jednym ze spotkań Bundu (5) doprowadziło do ostrej konfrontacji z rodzicami, którą zapamiętała na zawsze.
– Jankel Patz – który był w Bundzie jednym z większych przywódców – wygłosił, skądinąd bardzo interesującą, przemowę. Mama powiedziała ojcu, że tam jestem i wymogła na nim, aby poszedł i zabrał mnie do domu. Tata pojawił się ubrany jak typowy Chasyd. Jeden z moich przyjaciół, siedzący tuż obok, odezwał się: „Chawełe” – takie było moje żydowskie imię – „twój ojciec tu idzie”. Tata zauważył mnie w momencie, gdy tylko wszedł do środka.
– Wybiegłam na zewnątrz. To był jedyny raz w moim życiu, kiedy tata, po powrocie do domu, zbił mnie. Normalnie mój ojciec nigdy nie podniósł na mnie ręki. Tym razem jednak to mama nalegała.
Mimo że wielu nastolatków zachowywało szacunek wobec zapatrywań religijnych nestorów rodzin – nawet jeśli po cichu odrzucali ich dogmatyzm – nieliczni ostentacyjnie obnosili się ze swoją niezależnością od judaizmu.
Oto jak Fiszel Samelson wspominał Jom Kippur, czyli dzień postu w Szulu Groysa:
– Miałem całą masę kolegów, którzy modlili się w tym szulu. Ja śpiewałem w tamtejszym chórze. Gdy nadchodził moment recytowania modlitwy, koledzy ostentacyjnie wychodzili z budynku na ulicę. Dla nich to była wielka rzecz: pokazać w ten sposób, że są postępowi, a nie religijni. Podczas gdy modlitwa trwała w najlepsze, oni szli do restauracji. Na dokładkę, zamawiali bułkę z szynką!
W czasie świąt krążył dowcip, w którym właściciel restauracji spotykał czasem na ulicy ojca jednego z chłopców odwiedzających restaurację w Jom Kippur. Pewnego dnia zaczepił go, pytając: „Proszę powiedzieć, drogi panie, cóż to za święto macie, w które chłopiec ma pozwolenie przyjść do mnie i zjeść bułkę z szynką?”
Jednak w wielu tomaszowskich domach religijna prawowierność była normą. By stosować się do zakazu rozpalania ognia w szabas, Żydzi zatrudniali Polaków, tak zwanych szabas gojów, którzy wyręczyli ich w tym za uiszczoną z góry opłatę w wysokości dwudziestu groszy oraz – otrzymaną już w chwili wykonywania umówionych czynności – pajdę chałki.
W kwestii zakazu pracy w szabas, Babcia i Dziadek byli niezwykle skrupulatni.
– W sobotę nie mogłam nawet umyć twarzy. Mama nie zamiatała podłogi – nie kryła zdziwienia Ciocia Ewa. – To było niewiarygodne.
Babcia czyniła przygotowania przed szabasem z solidnym wyprzedzeniem. W środę kupowała zaopatrzenie na szabasową kolację: mąkę, cukier, olej i jajka. Ciocia Ewa zapamiętała, jak Babcia Rajzel wyrabiała ciasto, czekała, aż wyrośnie, dzieliła na trzy części, formowała wałki i zaplatała z nich chałki. Potem zaś do późnych godzin nocnych zajmowała się wypiekami i gotowaniem zupy.
– W piątek, gdy wracała z targu, już tylko podgrzewała gotowe posiłki – opowiadała Ewa.
W naszym domu każdy szabas był dniem obchodzonym jak prawdziwe święto. Oprócz chałek Mama przygotowywała do ucztowania faszerowaną rybę, kluski z fasolką szparagową, rosół i gotowanego kurczaka, po którym nadchodził czas na szarlotkę.
Szabasowy obiad, po nabożeństwie modlitewnym, był również wydarzeniem. W ramach przygotowań w piątkowe popołudnie tomaszowianie przynosili wypełnione czulentem (6) garnki do piekarni, gdzie przez noc miało odbywać się gotowanie potrawki. Bogatsze rodziny mogły sobie pozwolić, żeby mięsa w garnkach było aż po brzegi; z kolei rodziny borykające się z problemami finansowymi często nie miały w ogóle mięsnej wkładki. Jeszcze inni, licząc na lepszy obiad, dokonywali szybkiej podmiany, gdy przychodziło do odbioru ugotowanego czulentu w sobotnie popołudnie.
– Ubodzy zwracali uwagę na garnki, w których przynoszone były produkty i przy odbiorze brali po prostu czulent rodziny bardziej zamożnej – mówił Wujek Józef.
ŻYCIE KULTURALNE I SPOŁECZNE
Ulica Antoniego stawała się tomaszowskim centrum życia społecznego w sobotnie popołudnie.
– W sobotę każdy bez wyjątku szedł na spacer, określany w jidysz znajomo jako „shpatzir”.
– Młodzi ludzie, wyszykowani, przechadzali się niespiesznie ulicą Antoniego – wspominała Genia Rożańska.
– Młodzież, wyelegantowana w swoich najlepszych ubraniach, w głowie miała jedno: figle. Wiadomo, jak to jest z młodymi – nic tylko by flirtowali – opowiadał Wujek Józef. – Wszyscy witali się z uśmiechami na twarzy. Młodzi żyli nadziejami, że będzie tylko lepiej. Przez cały tydzień ciężko pracowali i oto nadchodziła sobota – można było wreszcie poużywać życia i zaszaleć.
Mieszkańcy Łodzi przyjeżdżali do Tomaszowa, płacąc dwa złote za kurs autobusowy, by spędzić miło czas w Parku Rodego, a także na wspaniałych białych plażach nad Pilicą, okolicy w miarę upływu dnia coraz bardziej zatłoczonej.
W sobotnie noce w sezonie letnim, plaże były przejmowane przez amatorów tańca. Jednak w pojedynkę żydowska młodzież mogła wpaść w tarapaty. Dlatego zazwyczaj wybierano się na plażę w większych grupach – by w ten sposób ustrzec się przed polskimi chuliganami.
O ile pod względem liczebności Tomaszów był społecznością przeciętnych rozmiarów, to tutejsi Żydzi mogli poszczycić się szczególnie dynamicznie rozwijającym się sportem i kulturą, a także kwitnącym życiem społecznym.
Piłka nożna była, rzecz jasna, dyscypliną cieszącą się największą popularnością, a dominującą drużyną było Ż.T.G.S. (Żydowskie Towarzystwo Gimnastyczno-Sportowe), przewodzone przez najlepszego lewego obrońcę, Szmula Szampanera.
– To był najlepszy okres w moim życiu – wspominał Szmul. – Istniał dla mnie wyłącznie sport.
(…)
Ż.T.G.S. było jednak czymś więcej niż tylko klubem, w którym uprawia się sport i gra w szachy; było też organizacją społeczną sponsorującą sobotnie tańce zwane „Piątkami” – określane tak ze względu na to, że rozpoczynały się o piątej po południu. Za złotówkę tomaszowianie mogli tańczyć do piosenek grającego na żywo zespołu. Ta okazyjna cena nie obejmowała jednak napojów na miejscu, a wyłącznie muzykę i tańce.
W 1939 roku, zaledwie miesiące przed wybuchem II wojny światowej, Ż.T.G.S. ufundowało wyjazd na letni obóz dla dzieci. Sześćdziesiątka chłopców i dziewcząt – zajęta uprawianiem sportu i wspólnymi zabawami – miała zorganizowany świetnie czas.
– Spędziliśmy na obozie piękne lato – miał powiedzieć Fiszel Samelson.
Ż.T.G.S. prowadziło też orkiestrę. Fiszel grał na klarnecie, ale niedostatki w technice sprawiły, że jego kariera szybko została przerwana.
– Grę na klarnecie szlifowałem w domu. Ponieważ nie miałem pojęcia, jak posługiwać się instrumentem we właściwy sposób, zdarzały mi się okrutne migreny… Trzeba wiedzieć, jak prawidłowo dmuchać w instrument, a ja przedobrzyłem – przyznał Fiszel. – To moja mama kazała mi zaprzestać dalszej gry.
Gdy tomaszowianie mieli w zapasie nawet niewielkie zasoby gotówki, mogli odwiedzić jedno z kin w mieście. Złotówka to ówczesna cena biletu do kina Odeon lub kina Modern, które wyświetlały najnowsze polskie i amerykańskie produkcje, w tym kreskówki i filmy z Shirley Temple. Ciocia Ewa, wielka kinomanka, wykorzystywała znajomości w kinie, żeby zdobyć dwie lub trzy wejściówki za cenę jednej.
Na pierwszym piętrze budynku, w którym mieściło się kino Modern, znajdowało się kasyno, gdzie co bogatsi mieszkańcy Tomaszowa grywali w karty lub inne gry hazardowe. Szef kasyna, niejaki Bernstein, dobrze zarabiał na swoim przedsięwzięciu, ale dał się poznać jako wielki skąpiec.
W Tomaszowie odbywały się liczne występy na żywo. Ha-Zomir był lokalną żydowską grupą; żydowskie i chrześcijańskie dzieci śpiewały wspólnie w chórze; z kolei pod okiem dyrygenta Tomasza Królikowskiego (który później został zabity w Auschwitz) działała dziecięca orkiestra mandolinistów. Były także dwa amatorskie zespoły teatralne, które mogły liczyć na finansowe wsparcie ze strony organizacji politycznych i robotniczych. Bund pokazywał sztuki w swojej siedzibie, natomiast syjonistyczna grupa Poalej Syjon występowała w jednym z kin. Wśród wystawianych w jidysz tytułów były „Mechirat Yoseph” („Sprzedanie Józefa”) i „Bar Kochba”, opowiadający historię legendarnego przywódcy żydowskiej rewolty przeciwko Rzymianom z drugiego wieku naszej ery.
– Mama zabierała mnie do teatru, a po powrocie śpiewałam wszystkie zasłyszane piosenki – wracała pamięcią Ciocia Ewa, która okazjonalnie, na prośbę właściciela, prezentowała swój repertuar w jednym z okolicznych sklepów wędliniarskich.
Choć brakowało w Tomaszowie profesjonalnego żydowskiego teatru, kompanie teatralne z większych miast, w tym także amerykańskie, odbywały tu trasy, przyjeżdżając do miasta z gwiazdami wielkiego formatu, jak choćby Miriam Kressyn.
Dwa konkurujące tygodniki, które były wydawane w jidysz – Tomaszower Wochenblat, czyli Tomaszowska Gazeta Tygodniowa, redagowana przez Nutę Goldkrants oraz Di Shime, czyli Głos, którego redaktorem był Beno Kurtz – informowały o wydarzeniach kulturalnych, społecznych, politycznych, biznesowych, a także przedstawiały losy tych, którzy wyemigrowali.
—————————————————————————————————————–
- wieczorna uczta połączona z głośnym czytaniem opowieści o wyjściu Żydów z Egiptu
- stojąca na wolnym powietrzu, okolicznościowa konstrukcja, wykorzystywaną jako przestrzeń do spożywania posiłków w okresie świątecznym
- święto sygnalizujące zakończenie całorocznego cyklu czytania Tory
- zaszczyt odczytania specjalnego błogosławieństwa z Tory
- socjalistyczna organizacja robotnicza, która była całkowicie świecka i niezwiązana z religią
- wschodnioeuropejski gulasz na bazie warzyw, mięsa i fasoli
R. M. Chernoff, A. Chernoff, The Tailors of Tomaszow. A Memoir of Polish Jews, Texas 2014.
Tłumaczenie fragmentu: Olga Włodarczyk
Serdecznie dziękujemy Texas University Press za zgodę na opublikowanie fragmentu książki.
Polecamy strony: http://ttupress.org/books/the-
TEATR W MINIATURZE
„Tu u nas jak zwykle, jak Ci już po sto razy w listach pisałem. Monotonia bez granic, jałowość, pustka, szarość. Tyle się zmieniło, że śnieg spadł, a ludzie i nawet domki skurczyły się z zimna (…) Idę sobie na pole koło gazowni i wałęsam się. Włóczy się za mną nasz pies podwórzowy (Muszka), brudny i nieładny, ale wolę go niż ludzi, bo nie jest fałszywy ani obłudny i jest bardziej «ludzki» (paradoks!) niż ludzie. Pęta się więc za mną to biedne psisko (a czasem kilka psów, jego znajomych) i tak krążymy koło gazowni. A może on wie, że ja myślę o Tobie i czekam i czekam…” (3IX1940)
Pisał Izrael Aljuche Orenbach do swojej ukochanej dziewczyny, którą poznał w Bydgoszczy. Orenbach, zwany potocznie Lutkiem, był tomaszowskim Żydem urodzonym w 1920 roku jako syn Ity Rajzli oraz Szmula Binema (Witczak 2010: s. 176). Dzieciństwo oraz wczesną młodość spędził w Tomaszowie Mazowieckim, tam pobierał pierwsze nauki zanim wraz z rodzicami oraz siostrą Belą wyjechał na kilka lat do Bydgoszczy. Wybuch wojny skierował Orenbachów ponownie ku rodzinnemu miastu, co zmusiło młodych do, trwającej niemal dwa lata, korespondencji listownej. Niepublikowane listy Lutka są nie tylko zapisem jego młodzieńczych przeżyć, ale także świadectwem życia w okresie hitlerowskiej okupacji. Rodzina Orenbachów przebywała w tomaszowskim getcie, które zostało utworzone w 1940 roku jako trzy odrębne skupiska. Mieszkali przy ulicy Lewej 8, Lutek był wówczas pracownikiem etatowym w żydowskiej gminie. Początkowo tęsknota za bydgoską grandą przyjaciół rodziła w młodym Orenbachu poczucie beznadziei:
„Tomaszów jak Tomaszów. Ani wieś ani miasto, ani pies ani wydra tylko takie sobie coś, taka dziura, taka Pipidówka z fabrykantami… Nic do tego miasta nie czuję, a kiedyś przecież wspomnę te czasy młode, kiedy to najpiękniejsze lata młodości rujnowały się w tej mieścinie, kiedy to wojna… może wtedy zachce mi się pojechać trochę do tego miasteczka („A może byśmy tak jedyna wpadli na dzień do Tomaszowa…”), ale teraz czuję, że jeszcze dwa lata w tym Tomaszowie, a jestem skończony.” (3IX1940)
Stopniowo jednak Tomaszów stawał się dla Lutka coraz ważniejszy, znalazł w nim grupę zaprzyjaźnionych osób, z którymi założył Mały Teatr Sztuki.
„Nasz Klein Kunst Teater ma możliwość rozwoju, tylko, że warunki są okropne. Materiału nie ma, a trzeba brać, co jest pod ręką. A znowu wielkiej Literatury Polskiej nie można ruszać, bo natrafia się na wielkie trudności techniczne (przede wszystkim – kostiumowe). W każdym razie taka praca daje coś, ćwiczy trochę i pozwala zmierzyć talent.” (10VI1941)
Lutek był nie tylko aktorem oraz reżyserem w tomaszowskim getcie, ale także karykaturzystą. Obok jego listów zachowały się liczne rysunki przedstawiające osobistości żydowskiej gminy Tomaszowa. Swoje pasje plastyczne dzielił z łódzkim malarzem Henrykiem Barczyńskim, z którym stworzył w getcie Koło Artystów.
„Założyliśmy tutaj kółko artystów. Zbieramy się u Władka Rejdera (artysta – malarz z Łodzi, bardzo zdolny). W czwartek było pierwsze zebranie z wódką. Deklamowałem, śpiewaliśmy i w ogóle fajno było. Urządzamy wieczory muzyczne w gronie najbliższych znajomych i zapomina się na chwilę o ciężkich czasach, o Warszawie o tym, że nie wiadomo: jak? gdzie? co będzie z nami? Szkoda tylko, ze Ty nie możesz być na naszych wieczorkach i cieszyć się z nami i śmiać się z nami.”
Orenbach pisał swoje listy do ukochanej w języku polskim, Edith odpisywała mu po niemiecku. Korespondencja młodych urywa się w 1942 roku, dalsze losy Lutka nie są znane. Jego wszystkie listy oraz rysunki Edith Blau (później Brandon) przekazała do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, gdzie znajdują się do dnia dzisiejszego.
KOŁO ARTYSTÓW
Należący do, powstałego w tomaszowskim getcie, Koła Artystów Henryk (Henoch) Barczyński (Barciński) był łódzkim malarzem i grafikiem. Kształcił się w Łodzi w prywatnej szkole rysunku Jakuba (Icka) Kacenbogena. Naukę pobierał także w pracowni Henryka Glicensteina w Warszawie oraz u profesorów Otto Gussmana i Roberta Sterla w Dreźnie w Akademii Sztuk Pięknych. O pierwszych pracach plastycznych Barczyńskiego Cymerman pisał w jednej z recenzji: „Maluje ze szczególnym upodobaniem starców, uwielbia wpadnięte policzki i pomarszczone czoła” (Mailnowski 1987: s. 21). Podobnie jak Marek Szwarc, Barczyński w swoich pracach często dokonywał deformacji biologicznej postaci, jego rysunki jednak były „drapieżne i ostre”. Zarówno Szwarc, jak i Barczyński należeli do łódzkiej grupy ekspresjonistycznej Jung Jidysz. Powstała ona w lutym 1919 roku z inicjatywy Mojżesza Brodersona, żydowskiego malarza, rysownika i poety. Nazwa mogła nawiązywać do nowojorskiej grupy literackiej Di Junge (funkcjonowała w latach 1907-19), gromadzącej pisarzy i poetów z Polski i Rosji, wysuwającej hasła zerwania z dydaktyzmem, sentymentalizmem oraz realistycznymi motywami społecznymi w literaturze żydowskiej. Grupie tej bliski był symbolizm, nacisk na wyobraźnię poetycką, analizę psychologiczną, indywidualizm oraz spontaniczność. W czasie działalności Di Junge w Nowym Jorku mieszkał Jennings Tofel (Idel Juda Taflewicz). Był on twórcą pierwszego Żydowskiego Ośrodka Artystycznego w Nowym Jorku i Centrum Sztuki przy Kongresie Kultury Żydowskiej. Tofel urodził się w Tomaszowie Mazowieckim, do Stanów Zjednoczonych wyemigrował z rodzicami jako nastolatek. Uczęszczał do nowojorskiej szkoły malarstwa Townsend Harris Hall preparatory school (Witczak 2010: s. 245). Był związany z grupą The Introspectives, przeciwstawiając się „powierzchownej, pobieżnej sztuce” na rzecz sztuki wyrażającej imaginację twórczą. Tofel w nowojorskim czasopiśmie żydowskim Szriften bardzo pozytywnie ocenił działalność Jung Jidysz. W dobie zakazu malarskiej reprezentacji postaci ludzkiej, łódzka grupa i jej cele oraz osiągnięcia okazały się dla niego niezwykle ważne. Szczególnie wysoko Tofel ocenił prace Jankiela Adlera oraz Hanryka Barczyńskiego, którego postacie zwykle grają na skrzypcach lub harfie i wsłuchują się w subtelną muzykę. Obok Adlera, Barczyńskiego, Szwarca i Brodersona do Jung Jidysz należeli także: Icchak Kacenselon (poeta i dramaturg piszący w języku polskim i jidysz), Dina Matusówna (malarka i scenografka), Wincenty Brauner (malarz i grafik). Głównym celem grupy było poszukiwanie narodowego żydowskiego stylu oraz odrodzenia sztuki żydowskiej. Artyści wydawali almanach w języku jidysz Jung Teater, zawierający poezję, prozę, manifesty o sztuce. Inspirowali się oni w swoich pracach twórczością Marca Chagalla oraz grupą Die Pathetiker, ważnym impulsem była także mistyka chasydyzmu oraz irracjonalne nurty filozofii. Jankiel Adler zwykł odwiedzać w stroju chasyda żydowskie miasteczka w centralnej Polsce oraz Niemczech, Marek Szwarc z kolei po konwersji na katolicyzm nazywał siebie Żydem-katolikiem, usiłując wprowadzić do ikonografii chrześcijańskiej motywy starotestamentowe, które jednoczyłyby świat chrześcijański. Grupa współpracowała z warszawskim Pikadorem, poznańskim Buntem oraz kijowską Kultur-Ligą. Ostatni raz nazwę Jung Jidysz można spotkać w tomiku poezji Brodersona z 1921 roku. W tym czasie Barczyński studiował w Dreźnie, następnie podróżował po Europie. Do Tomaszowa trafił w 1939 roku, gdzie w getcie kontynuował swoją pracę artystyczną. Przyjaźnił się tam zarówno z Lutkiem Orenbachem, jak i łódzkim malarzem Władysławem Rejderem. Rysunki tomaszowskich ulic, jakie wykonał Barczyński, niestety się nie zachowały. Barczyński najprawdopodobniej zginął w getcie.
WARSZAWSKIE SPOTKANIA
Kiedy w maju 1940 roku tworzono tomaszowskie getto, Lutek wraz z ojcem przebywał z wizytą w Warszawie u Klary Segałowicz. Była to „stara koleżanka” Szmula Binema oraz jego dawna uczennica. Orenbach w młodości prowadził w Tomaszowie amatorskie kółko dramatyczne, w skład którego wchodziła Klara z domu Borodino, już wtedy „zdradzająca ogromne zdolności artystyczne”. Rodzina Borodinów przybyła do Tomaszowa Mazowieckiego z Kijowa w 1911 roku. Dziesięć lat później Klara wyjechała do Warszawy, gdzie udało jej się zaangażować do pracy w Teatrze Centralnym (Central-Teater). Wkrótce poślubiła żydowskiego poetę i pisarza Zusmana Segałowicza, a jej nowe nazwisko po raz pierwszy pojawiło się w sztuce Złodzieje (Ganowim) Bimko Fiszela, żydowskiego dramaturga i prozaika piszącego w języku jidysz. Związała się z jedną z najistotniejszych scen żydowskich okresu międzywojennego, czyli z Warszawskim Żydowskim Teatrem Artystycznym (Warszewer Jidiszer Kunst-Teater). WIKT powstał z inicjatywy Estery Racheli Kamińskiej, jej córki Idy oraz zięcia Zygmunta Turkowa. W latach 1922-24 teatr ten odnosił ogromne sukcesy, a jego najistotniejszymi aktorami, obok założycieli, byli: Klara Segałowicz, Samuel Landau oraz Ajzyk Samberg. Segałowicz występowała zarówno w teatrze, jak i w filmie, ciesząc się wieloma pozytywnymi recenzjami. W roku 1939 była kierownikiem żydowskiego Teatru Ludowo-Artystycznego (Folks un Kunst Teater) w Łodzi, z którym prezentowała w Wilnie Burzę na podstawie tekstu Williama Szekspira w reżyserii Leona Schillera (Witczak 2010: s. 213). Wybuch wojny zastał ją w Warszawie, pomagała wówczas zaprzyjaźnionej rodzinie Weichertów. Michał Weichert był założycielem warszawskiego Żydowskiego Studia Eksperymentalnego Teatr Młodych (Jung Teater) w 1932 roku. Po utworzeniu getta Segałowicz pracowała jako urzędniczka w wydziale odzieżowym Żydowskiej Samopomocy Społecznej, utworzyła także Teatr dla Młodzieży. Posługiwała się w getcie paszportem argentyńskim, legitymując się jako obca obywatelka pochodzenia żydowskiego (Witczak 2010: s. 213). Z tego powodu w 1942 roku osadzono ją w więzieniu kobiecym na Pawiaku, została rozstrzelana wraz z grupą innych więźniów na podwórzu Pawiaka w 1943 roku.
Kiedy jednak do Warszawy przybywają Orenbachowie Klara Segałowicz koncentruje się na działalności teatralnej. Jest wówczas żoną Leona (Lejba) Neustadta, dyrektora Joint-u (American Jewish Joint Distribution Committee). Była to organizacja charytatywna powstała w Stanach Zjednoczonych w listopadzie 1914 roku, mająca na celu rozprowadzanie środków gromadzonych przez organizacje dobroczynne. Lutek opisuje wizytę w mieszkaniu Klary i jej męża z nieukrywanym zdziwieniem:
„Ciekawa osoba. Ona jest starą koleżanką mojego Ojca. Kiedy jeszcze ojciec grał na scenie i reżyserował, ona była małą dziewczynką i od razu zdradzała ogromne zdolności artystyczne. Grała razem z Ojcem i z moją Mamą. Potem Ojciec przestał, a ona wstąpiła do teatru w Warszawie. Miała może dziesięciu mężów. Teraz jest bogata. Jej mężem jest dyrektor Joint’u p. Neustadt. Mają willę i auto i w ogóle – żebym ja tak miał. Pani Klara jest trochę histeryczką, trochę wariatką, jak wszystkie artystki; żyje jak gwiazda z Hollywood.” (10V1940)
Perspektywa nastolatka ukazuje bogactwo i przepych życia warszawskiej gwiazdy. Lutek w sposób karykaturalny opisuje zwyczaje codziennego życia artystki, nie skąpi złośliwości i krytyki:
„(…) myśmy tam przyszli. Cieszyła się naturalnie i powiedziała, że nam wszystko zrobi, co będzie mogła; bardzo ładnie z jej strony, ale… cholernie mnie denerwuje ten dom. Gosposia – Rosjanka – rządzi całym domem. Jaśnie Pani leży w łóżku, mąż p. dyrektor je obiad. Mały, łysy, brzydki. Tatuś powiedział, że wygląda jak dr Mabuze. Mówią sobie per «dziecinko». «Dziecinko, maszyna już zajechała…» Siedziałem w fotelu, paliłem i milczałem; cała ta historia zaczynała mnie denerwować. Leży tu taka, psiakrew, hrabianka i wygłupia się z takim starym prykiem. Nagle spod kołdry (sic!) wyłażą dwa pieski i zaczynają całować Panią w usta, tfu, tfu psiakrew…” (10V1940)
Lutek w swoich listach opowiada także o spotkaniu z byłym dyrektorem Trupy Wileńskiej (Wilner Trupe) i jego żoną, mając najprawdopodobniej na myśli Mordechaja Mazo oraz Miriam Orlesko lub Esterę Goldenberg, bardzo istotnych twórców międzywojennej sceny żydowskiej. Wizyta Orenbachów w Warszawie, mimo atmosfery wojny, okazała się silnym impulsem do działań artystycznych. Pozostający w getcie warszawskim Mordechaj Mazo, Klara Segałowicz, Miriam Orlesko, Estera Goldenberg, Ajzyk Samberg będą kontynuowali swoją pracę twórczą. Z kolei Lutek, wezwany listownie wraz z ojcem przez matkę do Tomaszowa, w utworzonym getcie założy własny teatr.
ORENBACHOWIE
Izrael Aljuche Orenbach, urodzony 29 października 1920 roku, mieszkał wraz z rodzicami przy ulicy Zgorzelickiej 14 w domu rodzinnym swojej matki Ity Rejdli. Pochodziła ona z licznej rodziny Liberów, urodziła się w 1898 roku w miasteczku Łomazy. Miała pięcioro rodzeństwa: Esterę, Rachelę, Abrama Mordkę, Gutę oraz Chanę Perlę. Młodsza od niej o sześć lat Guta wyszła za mąż za Alfreda Knoppa, którego Lutek uwiecznił na jednej ze swoich karykatur. Z kolei Chana Perla, żona Icka Rotberga, była mamą urodzonego w 1915 roku Alfreda. Mimo iż rodzina Rotbergów mieszkała w Łodzi, Fred znalazł się w tomaszowskim getcie. Tam wraz z Lutkiem prowadził gettowy teatr, pełniąc w nim rolę kierownika muzycznego. Ita, Estera, Rachela, Abram, Guta i Chana byli dziećmi Małki z domu Glasbaum oraz Hersza Libera. Lutek mieszkał na Zgorzelickiej wraz z dziadkami, a śmierć Hersza wspominana jest w jednym z jego listów: „Babcia jest bardzo sentymentalna (to może od niej mam ten „sentyment”). Kiedy tam przychodzę wspomina różne rzeczy z przeszłości, jaki to ona dom prowadziła, jak jeździła co rok do Karlsbadu i do Marienbadu, a teraz… ledwo na kawałek chleba starczy… od czasu jak dziadek nie żyje. I płacze zawsze. Ach ten dziadek to był wspaniały człowiek, nadzwyczaj mądry i nadzwyczaj dobry…” (13VIII1940)
Ojciec Lutka, Szmul Binem, urodzony w 1893 roku, pochodził z Radoszyc z rodziny Orenbuchów (z powodu błędu urzędnika stanu cywilnego Szmul otrzymał nazwisko Orenbach) i był synem Szlamy Zełmana oraz Rajzli z domu Szeps. Od 1908 roku działał w Żydowskim Muzyczno-Literackim Stowarzyszeniu „Hazomir” (hebr. słowik), przez wiele lat pracował w przedsiębiorstwie Arona Józefa Michlewicza (Witczak 2012: s. 178). Ożenił się z Itą Rejdlą w marcu 1920 roku w tomaszowskiej synagodze przy ulicy Joselewicza 7, ślubu udzielał im ówczesny podrabin Mojżesz Milsztajn (Ibidem).
Rodzina Orenbachów, z której pochodził Lutek – autor listów z tomaszowskiego getta, była bardzo liczna, aczkolwiek nie wszyscy Orenbachowie mieszkający w Tomaszowie to krewni. Co ciekawe, w lutym lub listopadzie 1920 roku (akta meldunkowe podają dwie rozbieżne daty) urodził się także Izrael Lejbuś Orenbach, który mieszkał wraz z rodzicami Gerszonem Henochem, Rachlą z domu Wagen oraz rodzeństwem: Chaną, Szlamkiem, bliźniakami: Dwojrą i Chenochem przy ulicy św. Władysława, a następnie Wojciechowskiego. Po utworzeniu getta Orenbachowie zamieszkali przy ulicy Wieczność (dziś Słowackiego). Izrael Lejbuś Orenbach zmarł w lipcu 1942 roku, zaś cała jego najbliższa rodzina najprawdopodobniej została wywieziona do obozu w Treblince po likwidacji tomaszowskiego getta w październiku lub listopadzie 1942 roku. Pięć sióstr Gerszona Henocha wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych. On sam wraz z siostrą Rajzlą pozostał w Tomaszowie. Rajzla była żoną Abrama Berkowicza, z którym miała dwójkę dzieci: Frymet oraz Arona Mordechaja. Syn Frymet Teofil mieszka dzisiaj w Szwecji.
TOMASZOWSKIE GETTO
W swojej opowieści o Tomaszowie Helena Futerhendler przywołuje obraz przeludnionego getta, w którym umierających na ulicy ludzi przykrywano gazetami. Jej ojciec był jedną z pierwszych osób wywiezionych do obozu w Buchenwaldzie, a następnie Dachau, w którym najprawdopodobniej zginął. Przed wojną pracował jako tomaszowski krawiec, zatrudniał w fabryce około piętnastu, dwudziestu Żydów. Rodzina Futerhendlerów mieszkała w centrum Tomaszowa, mała Helena uczęszczała do szkoły publicznej dla żydowskich dzieci, uczono się tam w języku polskim. W rodzinnym domu posługiwała się jidysz, który był językiem większości tomaszowskich Żydów. Miasto opisuje ona jako zróżnicowane kulturowo oraz pełne napięć w przededniu wojny. Naprzeciw szkoły, do której uczęszczała znajdowała się polska szkoła chrześcijańska, co prowadziło do licznych zaczepek między dziećmi (wspomina swój strach przed byciem uderzoną kamieniami imitującymi śnieżki). Jej matka również padała ofiarą antysemickich obelg, takich jak: „Jedź do Palestyny, ty parszywa Żydówko!” Po nieudanej próbie dostania się do Warszawy w pierwszych miesiącach wojny, Helena wraz z rodzicami i braćmi osiadła u swoich dziadków także mieszkających w Tomaszowie. Nowopowstałe getto zmusiło ich do dzielenia domu z inną rodziną. Helenie, dzięki jej cioci Gieni, udało się dostać pracę w fabryce poza gettem, miała szansę dostawać codziennie zupę i kawałek chleba. Do pracy prowadziła ją policja żydowska jako eskorta. Helena pozostała w tomaszowskim getcie aż do jego przekształcenia w małe getto (jej matkę wysłano wtedy do Treblinki) oraz całkowitego usunięcia. Trafiła wówczas do obozu w Bliżynie.
Stanley Grosman, pochodzący z ortodoksyjnej rodziny tomaszowskich Żydów (jego ojciec prowadził sklep koszerny), wspomina, że dopóki tomaszowskie getto nie zostało zamknięte w 1940 roku, istniała możliwość handlu i przemycania pożywienia. Getta pilnowała Schutzpolizei (Schupo), zarządzała nim także policja żydowska wyznaczona przez okupanta. Po zamknięciu getta, Gestapo nakazało wybranym mężczyznom pracować przy regulacji rzeki Wolbórki, wśród tych osób znalazł się szesnastoletni wówczas Stanley. Następnie trafił do obozu przejściowego w Lublinie.
W tomaszowskim getcie przebywał także ze swoją rodziną Joseph Wolke (Józef Wołkowicz). Przed wojną mieszkał w centrum miasta, a jego ojciec, ortodoksyjny Żyd, prowadził dodatkowo gospodarstwo rolne nieopodal Tomaszowa. Jako chłopiec Joseph uczęszczał nie tylko do polskiej szkoły publicznej, ale również do jesziwy, gdzie rebe uczył go języka hebrajskiego. Znał zarówno język polski, jak i jidysz oraz niemiecki. Kiedy wybuchła wojna, jego ojciec nie chciał opuścić rodzinnego miasta, skutkiem czego wszyscy znaleźli się w getcie. Joseph cały czas, ryzykując własne życie, zdobywał jedzenie, wymykając się na stronę aryjską. Wielokrotnie w tym celu zdejmował z ramienia opaskę z gwiazdą Dawida. Wspomina on likwidację getta, kiedy każdemu nakazano spakować jedynie tobołek ważący maksymalnie pięć kilogramów. Jego rodzina oraz pozostali mieszkańcy zgromadzeni zostali na dziedzińcu, podzielono ich na dwie grupy. Joseph znalazł się w grupie wiekowej pomiędzy 15 a 36 rokiem życia, do pozostałych zaczęto strzelać. W ten sposób stracił ojca. Wyznaczoną grupę zaprowadzono w kierunku kościoła (wówczas był to kościół świętego Wacława przy ulicy Wieczność, dziś jest to parafia NMP Królowej Polski przy ulicy Juliusza Słowackiego) i ustawiono pod ścianą, następnie wybrano 50 osób do pracy. Tak powstało małe getto.
Sabina Pelta (Sefra Jurkiewicz) z kolei wspomina represje wobec Żydów tuż przed wybuchem wojny, kiedy zakazywano im przebywać w ciągu dnia w parkach. W 1939 roku do domu Jurkiewiczów zapukali Niemcy i nakazali otworzyć sklep z materiałami budowlanymi, który prowadziła jej matka. Grabież odbyła się podczas żydowskiego święta Rosz Haszana. Sabina pochodziła z ortodoksyjnej rodziny, spośród jej licznego kuzynostwa niemal nikt nie przeżył wojny. Ona sama czas wojny spędziła głównie na Syberii, a powrót do Tomaszowa był jedynie spotkaniem rodzinnego domu zabitego deskami.
Tekst został opracowany na podstawie zapisów wspomnień znajdujących się w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (Helena Futerhendler, Stanley Grosman, Joseph Wolke) oraz Centrum Holokaustu JFCS w San Francisco (Sabina Pelta).
Interviews of Sabina Pelta 2.1.1984 and 31.10.1991 are from the archive of the Tauber Holocaust Library of the Jewish Family and Children’s Services Holocaust Center.
WYBITE SZYBY
Tomaszów Mazowiecki, jak pisze Mosze Wajsberg, został zbombardowany o godzinie 6 rano. Jako pierwszy zginął inżynier żydowski Fajner. Na drodze z Tomaszowa do Rawy Mazowieckiej spotkać można było w 1939 roku uciekających Żydów: na rowerach, pieszo, wozami. Pierwsza łapanka w Tomaszowie miała miejsce w żydowski Nowy Rok (Rosz Haszana), „wyciągnęli z domów 84 młodych Żydów i autami wywieźli ich w nieznany kierunek. O losie tych mężczyzn dowiedziała się żydowska ludność, kiedy nadeszły pierwsze dokumenty śmierci z obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie.” (Yizkor Book: s. 358) „Prawdziwe piekło zaczęło się dla tomaszowskich Żydów, jak pisze Wajsberg, w roku 1941, kiedy do Tomaszowa przybył morderca niemiecki Pres. Pierwszym rozporządzeniem jego było ograniczyć przydzielenie chleba 1.20 kg na cały miesiąc na głowę. On zorganizował getto i aby opuścić getto musiało się mieć zaświadczenie z jego podpisem (…) Getto przedstawiało koszmarny obraz. Ludzie chodzili obdarci, boso, chorzy, spuchnięci z głodu. Żebractwo przyjęło masowy charakter. Otworzono ludową kuchnię, która wydawała kilkaset wodnistych zup dziennie.” Michał Grosman z kolei wspominał: „Co się działo dokładnie w sąsiednich miastach i miasteczkach nie wiedzieliśmy, ponieważ nie wolno było jechać odkąd stworzono getto w 1941 roku, nie wolno było posługiwać się pocztą, byliśmy odcięci od świata. Jedynymi, którzy mogli się poruszać byli ci, którzy nosili zielone opaski wstążki. Oni zajmowali się skupowaniem łachmanów, różnych szmat i futer, aby dostarczyć dla fabryk, które zajęte zostały przez Niemców. Ci, którzy nosili «zielone opaski», przynosili wiadomości, że Żydzi z miast i miasteczek zostają wysiedlani i wysyłani do obozów śmierci. Tomaszowianie nie wierzyli i nazywali ich wariatami. Jak można młodych zdrowych ludzi posłać na śmierć tylko dlatego, że są Żydami? Było to nie do wiary (…) We wrześniu 1942 roku, kiedy u Żydów następuje Nowy Rok i Sądny Dzień, zaczęli Żydzi w Tomaszowie szeptać i wierzyć, że są to ostatnie święta obchodzone razem z rodzinami.” 23 października 1942 roku na ulicach getta przeprowadzono instalację elektryczną. Getto zostało okrążone przez polską, ukraińską, łotewską i niemiecką policję. „Wszyscy byli uzbrojeni w karabiny maszynowe, rewolwery, hełmy na głowach, jak na pole walki.” Za wyjście poza granice getta groziła kara śmierci, „w mordowaniu dzieci odznaczył się policjant niemiecki Kropfisz, którego nazywano «mordercą dzieci», ponieważ on stał cały dzień przy wejściu do getta i czatował na dzieci. Jeżeli złapał dziecko, zastrzelił je od razu, a jeżeli widział, że wiło się w śmiertelnych bólach zdeptał je butami z gwoździami i śmiejąc się wołał: «Twoi rodzice czekają na chleb i kartofle; masz chleb i kartofle, zawszony Żydzie!»” Według autora tekstu z książki poświęconej tomaszowskiej gminie żydowskiej, przez 6 miesięcy ginęło mniej więcej 20 osób dziennie. Istniejący w getcie szpital nie był w stanie opanować rozprzestrzeniającej się epidemii tyfusu plamistego. Szpital był urządzony dość dobrze, jak wspomina Meldung, miał duże jasne sale, salę operacyjną, aptekę z lekarstwami (kupowano je potajemnie), laboratorium. Wcześniej był to trzypiętrowy dom Bolesława Szepsa przemianowany na Gimnazjum Żydowskie. Pomocnikami doktora Mordkowicza w szpitalu byli dr Milstejn, dr Keningheit, dr Złotołów i laborantka Mankiewicz. Przed wojną w Tomaszowie kilku żydowskich lekarzy działało w Towarzystwie Ochrony Zdrowia (TOZ) przy ulicy Antoniego 14. Dr Złotołów wspomina koszmarne warunki panujące w szpitalu w getcie. Lekarze zajmowali się nie tylko chorymi, ale także pobitymi pacjentami. „Zrobiłem nie raz sanitarne inspekcje w getcie i brak mi słów do opisania, co moje oczy widziały. Ludzie się gnietli 10 osób w jednym pokoju jak śledzie w beczce. Na ulicy Polnej mieszkała matka z dwojgiem dzieci w szafie, ponieważ w pokoju nie było miejsca. Może to brzmi jak fantazja, ale była to rzeczywistość. Również w łaźni na ulicy Tkackiej musiał być doktór i obserwować odwszalnie i spuchnięte nagie ciała, a niektórzy byli jak szkielety. W mroźne dnie zimowe milicja żydowska prowadziła grupy ludzi, którzy wyglądali jak cienie, obwinięci w szmaty szli do łaźni drżąc z zimna do odwszania.” Złotołów wspomina drastyczne sceny, jakie musiał oglądać: „Nigdy nie zapomnę, jak wózek z wychudzonym konikiem wyjechał z getta i wrócił z zastrzelonymi dziećmi, które gniotły do siebie kilka kartofli, zalanymi ich świeżą krwią, która jeszcze nie skrzepła.” Nadmienia on, że obok Kropfisza, dzieci mordował także Pichler, „który nie umiał tak strzelać jak jego kolega, dlatego jego ofiary sprowadzano na wpół żywe i na wpół martwe.” Zarówno szpital, jak i całe getto stopniowo pustoszało. Pilnowane przez uzbrojonych Niemców i Ukraińców grupy Żydów z tomaszowskiego getta prowadzono regularnie na stację kolejową. Wiele osób traciło życie w drodze do stacji, byli to zwykle rozstrzeliwani starcy opóźniający marsz oraz młodzi krewni usiłujący im pomóc. W zmniejszonym getcie zostali tylko młodzi rzemieślnicy. „W mieszkaniach były otwarte, wyrwane drzwi, wybite szyby z okien (…) niesamowity nieład. Na stołach stały talerze z niedojedzoną zupą, szklanki z niedopitą herbatą, ponieważ wszyscy musieli wyjść, słysząc krzyki: Juden raus! W wielu mieszkaniach były plamy krwi, leżały trupy zabitych chorych lub starych ludzi, którzy nie mogli chodzić i ich mordowano na miejscu. Trupy zostały zebrane przez żydowskich milicjantów, którzy zostali w getcie i zawiezieni na cmentarz żydowski na pogrzebanie. Zebrane rzeczy przeniesiono na jedno miejsce, sortowano i słano do Niemiec.”
Poniżej zdjęcia ze zbiorów Wiesława Strzeleckiego:
Bardzo ciekawa inicjatywa.
Strona pozwala na poznanie (myślę, że dla wielu nieznanej) historii miasta.
Ze wszech miar cenna inicjatywa historyczna…Warta podtrzymania…
Dziękujemy i pozdrawiamy!
Zdjęcia z początku XXw. świetne. Może warto uzupełnić zbiory i zamieścić to w formie galerii ?
Zbiory będziemy uzupełniać, jeśli tylko napłyną kolejne zdjęcia. Nad galerią pomyślimy, choć zależy nam, aby zdjęcia wplecione były w niezbędny kontekst i opowieści z nimi związane.
Oto chodziło. Gratuluje autorowi
thank you for discussing this. I am a relative of the Sawicki, Jurkiewicz, Herszberg and Biderman families of TM.
Dear Mordechai,
thank you for your comment! if you have any pictures, postcards, documents of your relatives (or maybe you would like to write something), do not hesitate to contact us.
best wishes to You
Dobry wieczór
Mam pytanie dotyczące mykwy, której zdjęcie (przy Wielkim Stawie) znajduje się w powyższym tekście. Ponieważ nie znam starego Tomaszowa, a nowy tez nie najlepiej, ciekawi mnie czy to jest ten sam parterowy budynek z zamurowanymi oknami, który znajduje się naprzeciwko byłych jatek?
Serdecznie pozdrawiam
E.P.
Drogi Panie Eryku,
pozwolę sobie przytoczyć słowa prof. Witczaka, którego prosiłam kiedyś o interpretację tego zdjęcia:
„zarówno dawna, jak i nowa mykwa pobierały wodę z Wielkiego Stawu przy ulicy św. Tekli (dziś ul. Tkackiej). na miejscu dawnej mykwy pod koniec XIX wieku postawiono fabryki włókiennicze. zdjęcie przedstawia nową mykwę. po lewej stronie widzimy kamienice przy ul. Tkackiej 2 i 4, następnie budynek fabryczny (dziś już nie istnieje).” podejrzewam więc, że dzisiejszy parterowy budynek z zamurowanymi oknami jest częścią mykwy przedwojennej.
serdeczności,
j.
Dear Mordechai,
let me recommend you an interview with Sabina Pelta (Sefra Jurkiewicz) and the history of your relatives. If you need any details, please contact me (projekt@pasazepamieci.pl) and I will redirect you to the person who could send you the transcript. All best to You,
Justyna
http://collections.ushmm.org/search/catalog/irn517003