Moje miejsce
Oliwia: Każdy jeszcze przed narodzeniem ma swoje miejsce. Jest to łono matki, bo gdzie może być nam lepiej niż w łonie matki?
Marysia: Ja mam swoje miejsce gdzieś w wyobraźni.
Czesia: Moje miejsce na ziemi zawsze kojarzyło mi się z domem, czy to był dom babci, czy dom rodzinny, czy mój własny.
Barborka: Mam swoje miejsce, ale to miejsce jest moim marzeniem.
Hania: Moje miejsce to takie miejsce, które nie jest wyznaczone ani przez rodziców, ani przez nikogo innego, tylko takie wybrane przeze mnie.
Czesia: To jest mój azyl.
Barborka: To jest dom, dom drewniany, daleko od ludzi, daleko od wszystkiego, co nazywa się cywilizacją, pod lasem. Jest mnóstwo zwierząt wokół.
Czesia: Głęboka knieja, las, puszcza, piękna leśniczówka, a ja w tej leśniczówce. Perliczki, indyczki. Budzę się, świergot ptaków.
Dominika: Bardzo dużo zarośli, dróżki nie-dróżki, zarośnięte miejsca i malutka plażyczka Naprawdę malutka. Kilka obgryzionych przez bobry drzew, kompletna cisza i harmonia, a takiej ciszy i harmonii…
Czesia: … jest niestety coraz mniej.
Marysia: Jest taka wyspa, można na nią dotrzeć wpław albo przejść przez jakąś deskę. Na tej wyspie jakiś fajny, mały domek albo ja go buduję. Tam spędzam czas z przyjaciółmi.
Hania: Moje miejsce to takie pół-miejsce, ponieważ jest coś, co mi przeszkadza. To moje podwórko, które jest bardzo duże, wszyscy widzą, co robię. Na tym podwórku jest taki punkt, w którym siedzę i spędzam czas. To moja trampolina. Jak się skacze to można rozładować swoją energię.
Oliwia: Naszym miejscem powinna być rodzina, powinna być mama, powinien być tata, nie musi być naszym biologicznym ojcem, ona nie musi być naszą biologiczną mamą. Nie musimy mieć biologicznych dzieci.
Czesia: Powinniśmy sobie znaleźć kogoś, kto będzie naszym schronieniem.
Oliwia: To nie musi być miejsce, miejsce nie wysłucha cię, nie zrozumie. Powinna to być osoba, której ufamy bezgranicznie.
Marysia: Stajemy się dorośli.
Oliwia: A kiedy stajemy się dorośli musimy ciągle szukać: pracy
Hania: Męża.
Marysia: Pieniędzy.
Oliwia: Wszystkiego musimy szukać, wszystko musimy znaleźć. Ale tak naprawdę po co tego szukamy?
/powyższy tekst to centon ułożony przez Justynę Biernat na postawie słów-improwizacji uczestniczek projektu „Membrany” Fundacji Pasaże Pamięci/
Historia majstra Hendlera
Kiedy w 1925 roku Ludwikowi Augustowi Hendlerowi odmówiono udzielenia płatnego urlopu, zwrócił się on do Sądu Pokoju w Tomaszowie Rawskim. W swoim powództwie przeciwko Przędzalni i Tkalni Zarobkowej N. Alter i A. Gelbfisz pisał: „Od 1920 roku pracuję w fabryce pozwanej firmy przy ul. Tkackiej jako majster tkacki i otrzymuję pensję tygodniową 50 zł. Na mocy obowiązującej Ustawy z dn. 16 V 1922 r. przysługuje mi prawo do korzystania z miesięcznego urlopu płatnego, lecz pozwana firma mimo upomnień udzielić urlopu nie chce […]”. W swoim piśmie Hendler upraszał Sąd zarówno o przyznanie prawa do urlopu, jak również „prawa ubóstwa”, a więc zwolnienie z opłaty postępowania z uwagi na sytuację materialną. „Nie otrzymałem pensji”, argumentował Hendler. Majster wraz z żoną Stanisławą Marianną oraz dziećmi, szesnastoletnią córką Heleną Witalisą i sześcioletnim synem Kazimierzem mieszkał przy ulicy Precz Bieda.
Wezwana firma w osobie Abrama Lajzera Gelbfisza objaśniła, że majster Hendler pracuje w niej niespełna pół roku, a zatem nie przysługuje mu jeszcze miesięczny urlop płatny. Firma Naftalego Altera i Abrama Lajzera Gelbfisza powstała jako spółka 1 kwietnia 1925 roku i, jak podkreślała pozwana, nie ma nic wspólnego z poprzednią firmą Abrama Windhajma. Firma mieściła się przy ulicy Tkackiej 8, Naftal Alter był kierownikiem tkackim. Wraz ze swoją żoną Esterą i trzyletnim synem Jerzym mieszkał przy ulicy Piłsudskiego. Estera pochodziła z rodziny Windhajmów, Abram – poprzedni właściciel firmy – był jej ojcem. Gelbfisz natomiast wraz z żoną Hindą mieszkał przy ulicy Spalskiej.
Wkrótce do firmy trafiło pismo Okręgowego Inspektora Pracy, do którego zwrócił się Związek Zawodowy Robotników i Robotnic Przemysłu Włókienniczego w Polsce. Związek wystosował zażalenie, iż w związku ze zmianą właścicieli firmy, robotnikom odmówiono urlopów. Inspektor wyjaśnił, że na mocy Rozporządzenia Ministra Pracy i Opieki Społecznej żadne, całkowite lub częściowe, zmiany właścicieli przedsiębiorstwa, nie pozbawiają praw robotników. Inspektor nakazał przyznanie urlopów, wskazując na konsekwencje nieprzestrzegania przepisów, czyli karę grzywną lub areszt do miesiąca. W postępowaniu sądowym Ludwik Hendler udzielił pełnomocnictwo adwokatowi doktorowi Jakubowi Hirszprungowi. Pochodzący ze Lwowa Hirszprung był radcą prawnym tomaszowskiego magistratu.
Sąd Pokoju kategorycznie nakazał pozwanym udzielenie Hendlerowi urlopu, zaś odrzucenie nakazu inspektora pracy przez firmę nazwał czynem karygodnym. Firma złożyła skargę incydentalną i apelacyjną, w szczególności upraszała o uchylenie dodanego do wyroku rygoru natychmiastowej wykonalności. Skarga została przekazana do Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim. Sąd nakazał przekazanie akt oraz wezwanie świadków poświadczających czas pracy i wysokość zarobków Hendlera w pozwanej firmie. Ponieważ oprócz zaświadczenia z Powiatowej Kasy Chorych o ubezpieczeniu i zatrudnieniu Hendlera w firmie A. Windhajm i w firmie N. Alter i A. Gelbfisz, nie pojawiły się inne dokumenty, Sąd Okręgowy postanowił sprawę zreponować.
Tekst Justyny Biernat powstał w oparciu o materiały archiwalne przesłane przez Andrzeja Hendlera, wnuka tytułowego majstra Ludwika Augusta. Zdjęcie ze zbiorów Archiwum Państwowego w Piotrkowie Tryb. Oddział w Tomaszowie Maz.
Kompotierki
I
Jest rok 1939, wrzesień. W Tomaszowie Mazowieckim stacjonują polscy jeńcy wojenni zatrzymani przez Niemców. Wśród nich porucznik rezerwy Zenon Szczech. Opiekuje się chorymi i rannymi, ma tytuł doctoris medicinae universae. Za zgodą władz niemieckich wraz z dwoma innymi lekarzami zostaje w Tomaszowie na dłużej, będzie prowadził Oddział Zakaźny Szpitala Miejskiego. Otoczony wysokim płotem budynek stanie się bezpiecznym schronem nie tylko dla chorych. Trafią tam też ci, którym grozi areszt lub wywózka. Doktor Szczech ich przyjmie, postawi fałszywe diagnozy, w razie potrzeby przedłuży im szpitalny pobyt. Niemcy przecież nie przekroczą bram posesji strzeżonej tablicą „Achtung – Seuchengefahr!” Wkrótce do Tomaszowa przyjedzie Elżbieta. Ma dziewiętnaście lat i właśnie urodziła córkę Krystynę. Jako żona lekarza, wykładowcy w łódzkich placówkach, zostanie wysiedlona z ich mieszkania, które zajmie polizeipräsident. Nie pomoże powoływanie się na konwencję genewską chroniącą wojennych jeńców. W Tomaszowie zamieszkają przy głównej arterii miasta, otrzymają dwa pokoje sublokatorskie u żydowskiej rodziny Hersza i Ajdli Rubinków. Niebawem do kamienicy wprowadzi się doktor Alfred Augspach, dyrektor Szpitala Miejskiego. Nikt z nich nie podejrzewa jeszcze, że spędzi tu całą okupację.
II
Mała Krysia uwielbia skakać po kanapie. Pozwala jej na to Hersz Rubinek, jest dla niej prawie jak dziadek. Jego dzieci są już dorosłe, Ruwejn ma dwadzieścia jeden lat, Hinda siedemnaście. Hersz jest kupcem zaangażowanym w życie tomaszowskiej gminy. Kilka lat temu został współzałożycielem Towarzystwa Szkół Żydowskich wraz z rabinem i znanymi fabrykantami. Obraca się wśród tomaszowskiej inteligencji. Mieszkanie dzielą w przyjaźni, Hersz mówi żartobliwie, że Krysia ma żydowskie kepełe. Doktor Szczech otrzymuje zwolnienie z niewoli i zaczyna pracę w Ubezpieczalni Społecznej. Ma przepustkę, może nawet w godzinach policyjnych jeździć do pacjentów na wizyty domowe. Porusza się po mieście jednokonną bryczką, jeśli są to dalsze podróże – rowerem. Pracuje intensywnie, niebawem z pomocą lekarską pojawi się w nowo utworzonym getcie. Będą musieli się tam przeprowadzić Rubinkowie, mury getta znajdą się nieopodal ich mieszkania. Czasem wrócą do sąsiadów po jedzenie. Nastoletnia Hinda Rubinkówna zaangażuje się w działalność młodzieżowego ruchu „Akiba”. Zbierze się w getcie grupa nastolatków o aryjskiej urodzie, mówiąca płynnie po polsku bez naleciałości jidysz. Ich hasłem będzie: opór oraz nieposłuszeństwo poprzez aktywne działanie i wzajemną pomoc. Byle nie uległość i bierność. Hinda zostanie łączniczką Żydowskiej Organizacji Bojowej, będzie podróżowała do getta krakowskiego i przeprowadzała akcje sabotażowe. Zginie w 1943 roku, jej rodzice i brat rok wcześniej w Tomaszowie lub w Treblince. W tym czasie doktor Szczech trafi do aresztu Gestapo za rzekomo złe leczenie Niemca. Wróci stamtąd zmaltretowany i załamany.
III
Dwukondygnacyjna willa Augspachów mieści się w centrum miasta. Doktor Augspach prowadzi Szpital Miejski od dwudziestu lat, zaczynał kiedy nie było tam jeszcze elektrycznego oświetlenia ani telefonu. Zadbał, aby w szpitalu utworzono laboratorium chemiczne oraz zatrudniono większą ilość lekarzy i felczerów. Ma córkę Felicję, nazywaną pieszczotliwie Litką i syna Aleksandra, jego żona Marta to tomaszowianka. On także jest tomaszowianinem, choć jego rodzice przybyli w XIX wieku z Grünbergu. Teraz jest jedynym lekarzem w mieście, pomaga cywilom po pierwszych bombardowaniach miasta i rannym żołnierzom Wojska Polskiego. Właśnie przyjął pod swój dach trzech lekarzy-jeńców wojennych. Są pod jego opieką, udostępnia im pokoje na piętrze. Doktor Augspach podpisuje deklarację służbową, zobowiązuje się do pełnienia obowiązków lekarskich zgodnie z administracją niemiecką. Tworzy jednak szpital polowy i wspiera swojego syna, który działa w organizacjach podziemnych, w Służbie Zwycięstwa Polsce i Związku Walki Zbrojnej. Aleksander zostanie żołnierzem oddziału majora Henryka Dobrzańskiego. W pomoc rannym hubalczykom włączy się doktor Augspach, doktor Szczech, doktor Jaśkiewicz i student medycyny Tadeusz Bazylewicz, „Tadek”. Antoni Sokorski, pracownik szpitala, dostarczy materiały opatrunkowe i mundury pozostałe po polskich żołnierzach walczących w Kampanii Wrześniowej. Będzie też wsparcie farmaceutów ze Świętej Tekli, Antoniego Butkiewicza i Juliana Ambroziewicza. Tymczasem Augspachowie muszą opuścić swoją willę, którą za chwilę zajmie kreishauptmann. Zostają sąsiadami Szczechów i Rubinków. Mała Krysia zaprzyjaźnia się z dwudziestoletnią Litką. Poznaje również Borusię, córkę Woldemara Gastparego, wikariusza naprzeciwległego kościoła ewangelicko-augsburskiego. Bawią się wspólnie jej pięknymi lalkami. Gastpary przebywa w areszcie w Piotrkowie Trybunalskim, wkrótce trafi do obozu koncentracyjnego w Dachau. Podobny los spotka proboszcza parafii pastora Leona Maya, który będzie głosił antyhitlerowskie kazania.
IV
Augspach, tak jak Szczech przekracza bramy tomaszowskiego getta. Zna przecież prowadzącego teraz gettowy szpital doktora Efroima Mortkowicza. Przeprasza starych kolegów, że nie może się z nimi widywać. Mortkowicz przebywa w rodzinnym Tomaszowie od niedawna, wrócił z pobliskiej Łodzi po wybuchu wojny. Pracował tam jako chirurg. W getcie przebywa ze swoją małą córką Kriszą, bratem bliźniakiem Menasze oraz jego dziewiętnastoletnią córką Racą. Należy do Rady Starszych Ludności Żydowskiej. Wkrótce getto zostanie zlikwidowane, wywiozą ich na żydowski cmentarz ciężarówką w Święto Purim. Wykopane groby będą już czekać. Dzielnica żydowska opustoszeje. Do Tomaszowa dotrą powstańcy z Warszawy, część z nich znajdzie schronienie u doktora Szczecha. Mała Krysia będzie już miała brata. Niebawem wojna ucichnie, Krysia pozna i polubi męża Litki, Oskara Langego. Wyjedzie z rodziną do Łodzi, rodzinnego miasta swoich rodziców. Doktor Szczech otrzyma wezwanie w stopniu kapitana do Wojska Polskiego. Powróci ze swojej jednostki ciężko chory, nie odzyska przytomności. Tymczasem do Tomaszowa wkraczają wojska sowieckie. Trwa alarm, trzeba zejść do piwnicy. Doktor Szczech zabiera dzieci, właśnie skończyli obiad. Mała Krysia wpada w płacz, spoglądając z tęsknotą na kompotierki. Uwielbia ten rubinowo-czerwony płyn, którego nie może teraz wypić i którego smak będzie pamiętała przez długie lata.
Aneks
Powyższy tekst powstał w oparciu o rozmowę przeprowadzoną w 2019 roku przez Justynę Biernat z Pani Krystyną, jak również na podstawie materiałów archiwalnych i opracowań naukowych. Załączone fotografie pochodzą z rodzinnych zbiorów Pani Krystyny, a ich poniższy opis to cytowania wspomnianej rozmowy.
Fotografia I
„Mama urodziła się w 1920 roku. Miała dziewiętnaście lat, kiedy ją wysiedlili. Ojciec był piętnaście lat starszy. Tak świetnie grał w siatkówkę i jeździł na rowerze, że był jak rówieśnik, mówiła mama.”
Fotografia II
„To było ładne mieszkanie z balkonem. Rubinków pamiętam, byli tak serdeczni. Kanapę, na której on mi pozwalał skakać to pamiętam. To była kanapa z półką, były tam miękkie poduszki. On mnie asekurował, a mnie wolno było skakać. A w domu mama mi nie pozwalała chodzić po fotelach. Natomiast on trochę jak dziadek był dla mnie przecież.”
Fotografia III
„Mama zawsze mówiła Pani Augspachowa, bo to była dama, która dystans trzymała. Bardzo elegancka, dbała o siebie. Augspach był wielkim patriotą, choć był pochodzenia niemieckiego. Ojciec mieszkał u Agspachów. Augspach tych dwóch czy trzech lekarzy, których wziął trzymał w swoim domu. On głową za nich ręczył.”
Fotografia IV
„To szpital, gdzie mój ojciec prowadził oddział zakaźny. Mój ojciec jako lekarz, bo miał też prywatną praktykę, nie brał pieniędzy, nie było. Przyniósł pacjent lub pacjentka jakąś kurkę, jajko, więc u nas jedzenie było. To był konglomerat, bo mieszkaliśmy my Polacy, Rubinkowie i oficer austriacki. Mama uważała, że on wiedział, że Żydzi są przez nas karmieni tylko nic nie mówił.”
Zdjęcia ze zbiorów Pani Krystyny
Zdjęcia ze zbiorów Archiwum Państwowego w Piotrkowie Trybunalskim (Oddział w Tomaszowie Mazowieckim), Akta Miasta Tomaszowa Mazowieckiego
Wybrana bibliografia
Pasaże pamięci: śladami kultury tomaszowskich Żydów, red. K. T. Witczak, Tomaszów Mazowiecki 2014. //Sefer zikaron le-kehilat Tomaszow Mazowiecki, red. M. Wajsberg, Tel Awiw 1969. //Syryjczyk D., Medical care in the unit of major Henryk Dobrzański aka „Hubal”, „Military Pharmacy and Medicine” 2012 nr 2. //Witczak K. T., Słownik biograficzny Żydów tomaszowskich, Łódź 2010.
Dłuto
Dłuto to klasyczne narzędzie rzeźbiarskie. Ostrze wykonane jest ze stopu metali, zakończone jest ostrą krawędzią tnącą. Przeciwległy koniec stanowi zaś rękojeść, zwykle z drewna grabowego lub bukowego. Drewno rękojeści jest już mocno zużyte, gdzieniegdzie popękane, jednak mimo to, skutecznie amortyzuje spadające nań, niemal codziennie, uderzenia. Zarówno te zamierzone, jaki i te pośpieszne, nieprzemyślane, te skrupulatne jak i te, które jak najszybciej mają odłupać kawałek zbędnego materiału.
Dłuto działa precyzyjnie, zawsze skierowane pod kątem 38 stopni, w stosunku do obrabianego tworzywa. Jednak to siła uderzenia decyduje jak głęboko dłuto zagłębi się w materiał, jak dużo owego dłuto zbierze. Dłuto samo w sobie jest nieme, jednak podczas uderzenia weń wydaje cichy dźwięk, tłumiony zarówno przez materiał, w który się wbija jak i przez rękojeść. Co ciekawe dźwięk ów jest różny, inaczej słychać go, gdy rzeźbione są dłonie, inaczej, gdy szyja, a jeszcze inaczej, gdy wycinana jest twarz. Nie pamiętam skąd mam to dłuto ani gdzie je znalazłem, wydaje mi się, że mam je od zawsze. Czy do kogoś należało wcześniej? Być może. Nie chcę wiedzieć.
Możliwe, że dłuto potrafi zmieniać swoich właścicieli, przenosić się niepostrzeżenie z jednej szuflady do drugiej, czekając tylko aż zajdzie je nowa osoba. Osoba, która będzie gotowa je użyć. Dłuto. Jeśli tak jest to na pewno dłuto nie zdradza tajemnic swojego poprzedniego dysponenta.
Początkowo trudno było je oswoić, odłupywały się zbyt duże elementy, upadały byle gdzie i byle jak. Z biegiem lat nabrałem wprawy, dłuto stało mi się posłuszne. Umiejętnie i precyzyjnie potrafię nim operować, ciągnąc dłuto po płaszczyźnie, zbierając nim nadmiar materiału. Cieniutkie strużyny opadają na podłogę bezwiednie, mogę je podnieść i przyjrzeć się nim. Mogę je wyrzucić lub spalić, mogę je schować by po jakimś czasie znów je przejrzeć. Snycerska robota. Zebrać dłutem wszystko to co narosło przez cały dzień, złość, niechęć, radość czy smutek. Wszystko bez wyjątku. A potem tylko zebrać strużyny i schować … na, być może, lepsze czasy.
Bartek
Dłuto
Dłuto zamieszkał pod numerem 39 kilka miesięcy temu. Szczupły dość wysoki. Twarz miał lekko żółtawą, bez wyrazu, bez grymasu. Rysy na niej zawsze te same, jakby wyciosane, nieruchome. Spojrzenie zawieszone w pustce, zawsze skierowane lekko w dół. Dłuto miał jedną wyróżniającą go cechę, która rzucała się w oczy. Była to proteza przytwierdzona do kikuta prawej ręki za pomocą drewnianej nasady, z której końca zamiast dłoni wystawał metalowy brzeszczot zakończony ostrą krawędzią.
Zauważyłem, że Dłuto nigdy nie zamyka drzwi od swojego mieszkania. Mówiąc nigdy mam na myśli także to, że nie słyszałem by je kiedykolwiek otwierał. Dłuto nigdy nie dostaje poczty, nigdy u niego nie dzwoni telefon, nigdy nie było słychać muzyki, radia czy telewizji. Jedyny odgłos, jaki dobywa się z jego mieszkania to ciche nierytmiczne postukiwanie.
Dłuto codziennie punktualnie o 16: 00 opuszczał lokum pod 39 i wędrował na drugą stronę do Baru pod Ściskiem. Dłuto zawsze przesiadywał tam do późnych godzin wieczornych, niekiedy sam innym razem kimś, kto się do niego dosiadł. Nikt nigdy nie słyszał, by Dłuto coś mówił, natomiast ci, co siedzieli na krześle obok niego mówią, że to równy chłop.
Tego dnia usiadłem na jedynym wolnym krześle w Barze pod Ściskiem, obok Dłuta. Zamówiłem herbatę z imbirem. Dłuto sączył swój koniak, za każdym razem przed odstawieniem kieliszka skrupulatnie obmywał jego brzegi lekko oleistym trunkiem. Spojrzałem na jego pociągłą twarz. Była bez wyrazu jakby wyrzeźbiona ze snycerską precyzją. Dziwne, mimo iż nie odwrócił w moją stronę swojej głowy, czułem na sobie jego wzrok. Wpatrzony w herbatę, siedziałem nieruchomo, w półśnie. Cichy stukot, który pojawił się nagle pogłębiał ten lekko nirwaniczny stan. Gdzieś powoli zniknęły emocje, lęki, panicznie nierealne pragnienia, wiecznie drążące korytarze świadomości wspomnienia. Cichy stukot ustał, wytrącony z półsnu spojrzałem na Dłuto, stał obok mnie z wyciągnięta dłonią. Trzymał w niej garść strużyn. Moich strużyn.
Dłuto to równy chłop.
Bartek
Powyższe teksty (wprawki inspirowane fenomenologią przedmiotu Karla Ove Knausgarda) powstały w ramach Pracowni Literatury Fundacji Pasaże Pamięci prowadzonej przez dr Karolinę Wawer.
O CZEM SPORTOWIEC WIEDZIEĆ POWINIEN?
Nie można osiągnąć zadowalających wyników w jakimkolwiek sporcie bez uregulowania całego trybu życia według przepisów racjonalnej zaprawy sportowej. Ciężka strawa, ostre i wzdymające potrawy nie są odpowiednie dla sportowca. Dobrze rzuć. Jeść regularnie. Nie objadać się. Nie jeść zaraz przed ani po zmęczeniu fizycznym. Powiększać konsumpcję cukru podczas okresów treningowych. Nie pozwala się lekkoatletom jeść 4 godziny przed zawodami. Napój sportowca – to woda. Koniecznością jest wstrzymanie się od napojów alkoholowych. Jeżeli ktoś nie może oduczyć się zupełnie od palenia, to niech przynajmniej powstrzyma się od tego zaraz po meczach i treningach, dopóki oddech jest przyspieszony. Nie należy spieszyć się z rozpoczęciem życia płciowego. Sport powinien być środkiem zabezpieczających od pożądań płciowych. Należy sobie uprzytomnić, że wydajność sił potrzebnych dla zawodnika zależna jest od sprawności wszystkich funkcji organizmu, przede wszystkim nerwów i serca. Pozycja leżąca po ukończeniu ćwiczeń, znacznie skraca okres zaburzenia serca. Im gracz jest starszy, tym regularniejszego potrzebuje treningu. Odpowiedni masaż i gorąca kąpiel (37 stopni C) usuwają zmęczenie. Wesoły nastrój drużyny przed meczem niejednokrotnie przyczynił się do wygranej, każda irytacja, każda drobna nawet kłótnia tuż przed zawodami może literalnie ściąć z nóg gracza.
Jednodniówka Żydowskiego Towarzystwa Gimnastyczno-Sportowego w Tomaszowie Maz. „Nasz XX-letni Jubileusz” 16.08.1931, s. 6. Zbiory Jerzego Jabłońskiego
LIST
Kochana Babuniu.
Proszę przyjąć najlepsze życzenia Wielkanocne od kochających wnucząt. Chcielibyśmy bardzo do Krakowa pojechać i Babuni rączki ucałować. Kochany Papa pozwolił nam używać konie, więc jeździmy często do Zawady, gdzie jest teraz dużo ciekawych rzeczy: widzieliśmy jak tuczą indyki, Ciocia na tę operację najdłużej mogła patrzyć. Klucznica ma takiego prosiaka, który za nią chodzi, bardzo jest tłusty. Jeszcze jest mała owieczka, małe cielątko, źrebaczek i 6 prosiaków, wszystkie z czarną kropką na plecach (…)
Fragment listu wysłanego z Tomaszowa do Krakowa 1 marca 1921 roku
List ze zbiorów Jerzego Jabłońskiego
Eliza Segiet
ŻELAZKO
W pozornej przestrzeni życia
żelazko miało duszę,
która nie umierała
nawet powoli.
Tylko wychudzona ręka
stygła na pustym stole.
Po obu stronach muru
telepatia łączyła
prochy i życie.
pamiętaj wnuku
urodziłeś się człowiekiem
ale kiedyś była wojna
na niej posiano nowe domy.
Pasaże Pamięci. Śladami kultury tomaszowskich Żydów
„Jest sobota, wczesne przedpołudnie. W śródmieściu senna cisza, sklepy pozamykane. Żydzi – odświętnie ubrani – idą do domów modlitwy. Zamożni do synagogi, plebs do ogólnodostępnej bóżnicy, zwanej gwarowo – besmedrysz. Najwięcej podąża do domowych bóżniczek, do sztybłech. Uczęszczają do nich Żydzi związani wspólnotą zawodową lub wyznawcy swojego cadyka.
Mam niewiele lat i – jak przystało na grzecznego chłopca – towarzyszę ojcu do bożniczki cechu krawców przy ulicy Tkackiej. Ojciec ubrany jest w ciemny garnitur, jaśnieje przypięty do koszuli nakrochmalony gors z piki, na głowie melonik, na szyi czarna muszka. Spotykanych znajomych wita ukłonem, rozlega się A’gitn szabas, a’gitn szabas – ale nakrycia głowy nikt nie uchyla.”
Gorąco zapraszamy do dalszej lektury powyższych wspomnień! Książka edukacyjna, będąca owocem warsztatów projektowych, jest zarówno bogatym zbiorem zapisów tomaszowskich Żydów, jak i propozycją scenariuszy lekcyjnych związanych z żydowskim Tomaszowem.
PODANIE O BŁĘKITNYCH ŹRÓDŁACH
[W:] J. P. DEKOWSKI, LEGENDY I PODANIA Z OKOLIC M. TOMASZOWA MAZ., WYD. RÓJ, SPAŁA 1928, REPRINT „RUTHENUS” KROSNO 2012.
W owym pamiętnym roku 1657, nadciągnęły na ziemię opoczyńską, jak wody potopu, setki żołnierzy szwedzkich. Szli niszcząc i rabując po dworach, chatach i kościołach, co się tylko dało. Łzy i rozpacz, ruinę i pustkę zostawiali po sobie.
Zbrukawszy się w krwi polskiego rycerstwa na błoniach inowłodzkich, ruszyli dalej. Część ich dotarła w nadpiliczne lasy. Tu zastał ich ulewny deszcz. Widząc przed sobą okazałą kaplicę (wystawioną przez O.O. Franciszkanów) schronili się do niej wraz z końmi. Nie zważając na miejsce święte zabawiali się sprośną rozmową.
Bóg ukarał szwedzką swawolę.
Wkrótce kaplica wraz z całą zawartością padła w głębiny ziemskie, a na jej miejscu pojawiło się błękitne jezioro, barwą podobne do lazurów nieba.
B. J. Badower
Wenus
Świat mi się w oczach zatoczył pijany,
A dusza w słońcu mewi się, kołysze –
I serce słodko rozdzwoniło ciszę.
W dali powietrzne tańczą oceany,
I drży melodja szybkopienna, szumna –
Wenera z konchy wynurza się dumna.
Płynąc po modrej fali pocichutku,
Bioder wspaniałość z zachwytem obnaża …
Zdzisława Szajninger
Jest miłość!
Jest miłość szalona, namiętna, cygańska,
Jak szampan, co w czarze się mieni i skrzy,
Jak gdyby motyl w majowy poranek
Płochliwa, tak lekka, tak cudna jak sny!
Jest miłość przejasna, promienna, głęboka,
Młodzieńcza i świeża, jak rozkwitły bez ……
I najsmutniejsza ze wszystkich jedyna:
Miłość wzgardzona, co wstydzi się łez …..
——————-
Męża szczęśliwego spowiedź.
———-
Światła, więcej światła!
domagał się Schiller,
ja zaś: Balów, więcej balów!
Moi drodzy. Nie zawsze płowiłem się w morzu szczęśliwości, były bowiem czasy gdy byłem głęboko nieszczęśliwy. Wiadomo powszechnie, że Pan Bóg dał lato po to, by żona wyjeżdżała do Krynicy (nie wspomnę tu już ze względów patrjotycznych o Franzensbadzie i innych badach).
W tym roku jednak moja skromna pensyjka urzędnicza nie starczyła na Krynicę. Proponuję więc żonie wyjazd na wieś, a ona mi na to tragicznem wzruszeniem ramion: „Zosia wyjeżdża na Lido, a ja mam zaśniedzieć w jakimś tam Teofilowie, czy innym Józefowie?”
I tu zaczyna się moja kalwarja… Żona ignoruje, nie raczy zauważyć mej obecności, całemi dniami leży na kanapie z głową obwiązaną ręcznikami, moczonemi w occie.
——
Wreszcie minął wrzesień i kwestja wyjazdu przestała być aktualną. Wtedy żona moja niezmiernie ciężko zachorowała na … katar. Po każdym kichnięciu czyni mi zgryźliwe wyrzuty: Słyszysz? To są skutki! Kto zdrowia nie podreperuje w lecie, ot taką ma zimę! Zosia powróciła z Lido „nieprzyzwoicie opalona i pełna humoru” a ja? Suchoty chyba.
Któregoś dnia jednak zastaję żonę mą uśmiechniętą, ożywioną – domyślam się wizyty którejś z przyjaciółek.
Wita mię na wstępie słowami: „Wiesz, Lola ma 4-lampowe radjo i godzinami słucha muzyki z Paryża i Wiednia, a Felka ma 2-lampowy aparat i wybornie słyszy Warszawę – a ja co? – Ależ kochanie, to dla nas zbyt duży wydatek, zresztą …
– A tak – przerywa mi żona – Lola może mieć Paryż Wiedeń i Bóg wie co jeszcze, a ja marnej Warszawy przy takim mężu mieć nie mogę”.
Od tego czasu stosunki dyplomatyczne między mną, a żoną zostały wprost zerwane. Nie pomogły prośby, ni groźby. Ze smutkiem myślałem o tem, że jeszcze 2 miesiące podobnych niesnasek, a skończę na … separacji.
——
Rok stary dobiegał końca. W jakie dwa tygodnie przed świętami, idąc do biura, minąłem w bramie przyjaciółkę mojej żony. Głowiłem się nad tem, jaka mię po powrocie do domu czeka niespodzianka. Wracam z biura. Żonę zastaję, jak zwykle po wizycie przyjaciółek, ożywioną i uśmiechniętą. Pytam więc ze strachem w duchu: jaką burzę wróży ten uśmiech? – Mówiła mi Felka, że organizuje wielki bal więc i ja chciałabym się wybrać”. Odetchnąłem. Dzięki Ci, Boże! A żona przytuliła się do mnie, szczebiocąc:
„Mężuś sprawi swojej żonce georgetową sukienkę, prawdaż? Tu mina mi trochę zrzedła. Ha, myślę, djabli wzięli nowy garnitur, trzeba będzie ten wyświechtany donieść do przyszłego roku! A żonka ciągnie dalej: „Zosia ma od Zmigrydera całą pailletorę, a Lola koronkową, a ja, jako żona urzędnika, sprawię skromną georgetową …”
——
A więc i mnie się los uśmiechnął. Zniknął nagle zły humor żony, która ozdrowiała zupełnie niespodzianie.
Całe dnie spędzała u krawcowej, szewca i w różnych magazynach. Jednem słowem, codziennie przybywało coś do toalety żony i wreszcie okazało się, że sprawiła nie tylko georgetową, lecz także taką, jak Zosia i taką jak Lola.
„Jednaby mi się prędko upatrzyła” – mówiła z rozbrajającym uśmiechem. Chwyciłem się za głowę. Kyrje elejson! A któż to będzie płacił? Jestem zarznięty na wieki wieków, amen. Z rezygnacją straceńca wołam więc: Balów, więcej balów!
ESHA.
KULTURA I HISTORIA TOMASZOWSKICH ŻYDÓW
Biernat J., Mikrokosmos tomaszowskiego getta, rozm. M. Wroniszewski, „Arterie” 2015 nr 21.
Biernat J., Uśmiech melancholika. Sylwetka młodego twórcy listów z tomaszowskiego getta, „Przegląd Humanistyczny” 2014 nr 6(447)
Engleking B., Miłość i cierpienie w Tomaszowie Mazowieckim, [w:] Zagłada Żydów. Pamięć narodowa a pisanie historii w Polsce i we Francji, red. B. Engelking, J. Leociak, D. Libionka, A. Ziębińskia-Witek, Lublin 2006.
Historia tomaszowskich Żydów, red. A. Kędzierski, Tomaszów Mazowiecki 2012.
Witczak K. T., Słownik biograficzny Żydów tomaszowskich, Łódź-Tomaszów Mazowiecki 2010.
Topas-Bernsteinowa E., Tomaszów Rawski, miasto fabryczne, „Ateneum” 1989 t. IV.
HISTORIA MIASTA
Dwa wieki Tomaszowa Mazowieckiego. Zarys dziejów miasta 1788-1990, red. J. Góral, R. Kotewicz, Tomaszów Mazowiecki 1992.
Tomaszów Mazowiecki. Dzieje miasta, red. B. Wachowska, Warszawa- Łódź 1980.
II WOJNA ŚWIATOWA
HISTORIA
Ghetto, [w:] In the Memory of the Victim of the Holocaust: 50 years to the murder of the Jews of the community Tomaszow Mazowiecki, red. B. Yaari-Wald, Tel-Aviv 1993.
Jabłoński C., Hitlerowski aparat terroru w powiecie tomaszowskim w latach 1939-1945, „Biuletyn Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi Instytutu Pamięci Narodowej”, Łódź-Piotrków Trybunalski 1998.
Urbański K., Zagłada Żydów w dystrykcie radomskim, Kraków 2004.
Witczak K. T., Listy z getta tomaszowskiego jak dokument historyczny obrazujący żydowskie życie artystyczne w okresie okupacji, „Rocznik Łódzki” 2011 nr 58.
Witczak K. T., Getto tomaszowskie i obóz pracy przymusowej we wspomnieniach Zenona Neumarka, „Rocznik Łódzki” 2010 nr 57.
WSPOMNIENIA
Bierzyński-Burnett I., Po śladach pamięci, Warszawa 1995.
Chernofff R. M., Chernoff A., The Tailors of Tomaszow. A Memoir of Polish Jews, Texas 2014.
Greif G., The Tomaszow-Maz Heroines who Fought in the Jewish Underground in Kraków.
Grossman M., Deportation of the Jews of Tomaszow Mazowiecki in 1942.
Neumark Z., Jawnie w ukryciu. Niezwykłe losy młodego uciekiniera z hitlerowskiego obozu, Warszawa 2008.
Piasecki M., Z Tomaszowa do Magnitogorska, Warszawa 1995.
Tomaszów Mazowiecki 2009.
Wojniłowicz J., Ludność żydowska w Tomaszowie Mazowieckim w latach 1939-1943, „Biuletyn Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi – Instytutu Pamięci Narodowej”, Łódź – Piotrków Trybunalski 1997.
INNE
Leszczyński E., Teatr w Tomaszowie Mazowieckim w latach 1828-1912, Tomaszów Mazowiecki 2004.
Ostrowski A., Ten biedy Mickiewicz, oprac. E. Z. Wichrowska, Gdańsk 2006.
LINKI
http://tptm.eu/stara/2012/09/08/tomaszowscy-zydzi-2/
http://tptm.eu/stara/tomaszow-mazowiecki-w-starej-pocztowce-i-fotografii/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/search/
http://www.zchor.org/tomaszow/tjourney.htm
http://www.zchor.org/tomaszow/tomaszow.htm
http://www.holocaustresearchproject.org/nazioccupation/tomaszow-mazowiecki.html
http://www.jewishgen.org/yizkor/tomaszow/tomaszow.html
http://www.ushmm.org/search/results/?q=Tomaszow+Mazowiecki
http://www.yadvashem.org/yv/he/research/ghettos_encyclopedia/ghetto_details.asp?cid=422
Bądź pierwszym który skomentuje